Już nie jeden raz pisaliśmy, że Indie jakoś niespecjalnie były na naszej liście podróżniczych marzeń. Tymczasem wystarczyły rekomendacje Bożeny i Ady, a szczególnie to, że Ada zaproponowała nam wspólny wyjazd, aby w lutym 2018 roku cała nasza trójka i wesoła rodzina Ady znalazła się w samolocie do Bangalore.
Tu jeszcze dwa słowa na temat takich rodzinnych wyjazdów. Jeśli macie dzieci, to polecamy ruszać w świat ze sprawdzonymi znajomymi z dziećmi. Dlaczego? A dlatego, że dzieci bawią się razem, a my mamy chwilkę wytchnienia.
Naszym pierwszym przystankiem było Bangalore (Bangalur). Późną nocą dotarliśmy do hotelu i próbowaliśmy nieco odespać jak zawsze średnio wygodną noc w samolocie. Ciekawostka – nasz hotel miał rezerwacje dobową – czyli po przyjeździe mieliśmy 24 godziny na wykwaterowanie. To było bardzo wygodne, bo popołudniu mieliśmy już pociąg do Maduraj.
Ale wracamy do Bangalore. Nie jest to może jakoś szczególnie zachwycające miasto. W sumie też nie bardzo mieliśmy czas na wielkie zwiedzanie. Zobaczyliśmy tylko bazar, fort (wstęp bezpłatny) odwiedziliśmy rodzinę znajomego Ady i zrobiliśmy małe zakupy.
Pierwsze zetknięcie z kuchnią Indyjską mieliśmy więc w prywatnym domu. Zjedliśmy pierwsze dosy, czyli gigantyczne, cieniutkie jak papier naleśniki zrobione z mąki ryżowej i soczewicy. Do nich podaje się różne sosy a wszystko smakuje wyśmienicie! Pierwszego dnia nie oparliśmy się też soku z trzciny cukrowej! A krowy na ulicach? Oczywiście były!
Z naszego hotelu mieliśmy bardzo blisko na jeden z dworców autobusowych a przede wszystkim na dworzec kolejowy. Tak więc prawdziwa przygoda zaczęła się gdy ok 17 wsiedliśmy do pociągu. Mieliśmy miejsca sypialne z pościelą. Byłą też możliwość kupienia kawy, herbaty i jedzenia, cały czas ktoś chodził i już z daleka ogłaszał co ma fajnego. Tu pierwszy raz piliśmy masala tea -czyli słodką herbatę z mlekiem z dodatkiem przypraw korzennych. Polecamy – smakuje wyśmienicie. A ceny w pociągu – śmiesznie niskie – herbata ok 0,4 zł, kawa 0,7 zł.
Pierwsze zerknięcie z Indiami nie było takie złe. W sumie nie aż tak bardzo różniło się tutaj od innych krajów Azjatyckich które odwiedziliśmy, choć musicie pamiętać, że piszemy tu o Indiach Południowych.
Wsiąść do pociągu
…i dojechać rano do Maduraj. Taki był pierwotny plan. Ale przez chochlika jakiegoś pomyliły się daty przy rezerwacji i w ostatniej chwili musieliśmy brać co było. Czyli pociąg z przesiadką trwającą kilka godzin w miejscowości Salem…
Co robić z trójką dzieci w środku nocy, w mieście do którego chyba żaden turysta nie zagląda? Iść do kina. Ada znalazła ze niedaleko dworca jest kino wiec poczłapaliśmy raźnie na seans o 22. Pewnie nieźle się tam zdziwili jak zobaczyli naszą ekipę. Film już trwał, więc pan usadzał nas z latarką. Sala była ogromna, a widzowie bardzo żywiołowo reagowali, śmiech, oklaski były non stop.
W połowie filmu była przerwa – poza klasycznym popcornem można też było kupić dania hinduskie – samosy itp.
Nasza Malwinka nie dotrwała do końca seansu – zasnęła w trakcie. Potem jeszcze czekał nas powrót na dworzec i ok 2 ochoczo wskoczyliśmy znowu do pociągu na miejsca sypialne.
Indie – informacje praktyczne
100 Rupii Indyjskich = 5,5 zł
– taxi z lotniska 1800 + 125 za autostradę (duży samochód 7 osobowy)
– Hotel w Bangalore – Signature Inn – pokój z klimatyzacją
– metro – cena zależy od ilości przystanków – kupując żeton trzeba podać nazwę stacji gdzie chcemy wysiąść
– Pociąg Bangalore – Salem – Maduraj
– tunika 490
– kawa / herbata w pociągu 5 -10
– danie z ryżem 100
– kino 90 za osobę