Udało się nam po raz kolejny zrealizować marzenia!
Chiny w 2009 roku były tylko początkiem – już wiedzieliśmy że chcemy pojechać drugi raz i odkryć jeszcze trochę nowych miejsc. Tym razem nowością był Szanghaj i okolice oraz poznany już trochę Pekin – dwa miejsca i ponad dwa tygodnie (7 – 24 kwietnia).
Pokaż Chiny 2010 – Szanghaj na większej mapie
A tak na marginesie – to, że w Chinach zostało jeszcze wiele ciekawych miejsc, poza utartymi szlakami z przewodników przekonuje mnie właśnie w swoich relacjach Kazimierz Pawłowski! Na przykład – wiecie gdzie jest pierwowzór gór z Avatara? Tak – w Chinach! Zobaczcie sami!
Tym razem znowu lecieliśmy z Aerofłotem z Warszawy. Do stolicy z Krakowa dotarliśmy pociągiem, a na lotnisko z dworca Centralnego autobusem 175 (ok. 20 min).
Najmniej przyjemnym etapem podróży było czekanie na samolot na lotnisku Szeremietiewo.
W Szanghaju byliśmy ok. 9 rano.
Pierwsza atrakcja to przejazd kolejką Maglev – może jechać nawet 431 km/h (prędkość zależy od godziny). My jechaliśmy „tylko” 301 km/h…
Wybraliśmy hostel Phoenix – głównie ze względu na lokalizacje (przy Placu Ludowym) i na dobrą komunikację – blisko metro.
W hostelu pokoje ok, miła obsługa, na dachu bar, a na dole restauracja.
Przyjechaliśmy rano – więc prawie cały dzień przed nami.
Wykorzystaliśmy go na zobaczenie Qibao. Kiedyś było to odrębne miasteczko – dziś można dojechać tam metrem (od wyjścia z metra trzeba przejść kawałek).
Ze względu na nieskomplikowany dojazd polecam taką wycieczkę. Ładne domki nad kanałami, wąskie uliczki ze sklepikami. Naprawdę miło można tu spędzić kilka godzin. My zjedliśmy obiad w jednej z knajpek nad kanałem i już trzeba było wracać – zaczęło się robić ciemno.
Pierwszy dzień to też pierwsze rozczarowanie – jest dość zimno… :(
Kolejne dni musieliśmy dość dobrze zaplanować – oczywiście mocno opierając się na prognozach pogody.
Drugi dzień to wycieczka do miasta znanego przede wszystkim z pięknych ogrodów – Suzhou.
Trzeci dzień – nareszcie wyruszamy zobaczyć Szanghaj. Na zdjęciach widziałam jak fantastycznie wygląda Stare Miasto. I się nie rozczarowałam. Tylko te tłumy na ulicach były dość męczące. Na słynny mostek z zakrętami, prowadzący do Herbaciarni Huxingting prawie nie było szans wejść.
Błąkając się przy Świątyni Boga Miasta zaczepił nas pan i zaprowadził, a właściwie wsadził do windy na punkt widokowy. To tylko pretekst, żeby ściągnąć tam turystów, bo na górze była też herbaciarnia. Za degustacje herbaty grzecznie podziękowaliśmy, a widoki był za darmo.
Zmęczeni tłumami uciekliśmy w końcu do Ogrodu Yu Yuan. Tutaj w labiryntach i zakamarkach można było uciec od wycieczek i tłumów.
Ogród jest niesamowity. Inny niż te w Suzhou. Jest na znacznie mniejszym obszarze, ale dzięki sprytnemu wykorzystaniu tej przestrzeni sprawia wrażenie bardzo rozległego.
Jest to istny labirynt z małymi pawilonami, mostkami, oczkami wodnymi i dziedzińcami. Tutaj pięknie kwitły drzewka owocowe i kamelie, które widziałam pierwszy raz!
Po tych wszystkich przyjemnościach estetycznych przyszedł czas na jedzenie. Ale to nie takie proste – w tym czasie setki Chińczyków miały taki sam zamiar i wszędzie były ogromne kolejki. Udało się nam wreszcie spokojnie usiąść w barze wegetariańskim. Podobno to najstarsza restauracja wegetariańska w mieście. Każda potrawa 10Y. Więc znowu niezawodne tofu w kilku postaciach, ale też nareszcie skosztowaliśmy korzeń lotosu. Hmmm… w sumie szczególnie rewelacyjny nie był.
Na koniec dnia jeszcze spacerek na Bund – tłumy ludzi, a wieżowce faktycznie drapią
chmury.
Obiad mieliśmy nadzieję zjeść na słynnej Nanjing Dong Lu. Niestety taki zamiar miały też tysiące chińczyków! Restauracje są już przygotowane na to, że klienci czekają na stolik – mają normalne poczekalnie – w większych (np. Babela’s Kitchen) jest to nawet mini-widownia dla grupy 20-30 osób!
Od śmierci głodowej uratował nas powrót na nasz Plac Ludowy. W jednym z centrów handlowych znaleźliśmy naszą ulubioną restaurację Ajisen Ramen – po ledwie 5ciu minutach w poczekalni dorwaliśmy stolik i menu. ;))
Czwarty dzień – znowu zwiedzanie Szanghaju. Pojechaliśmy do Świątyni Jadeitowego Buddy – metrem, ale od metra trzeba jeszcze kawałek przejść na nogach (plan miasta jednak jest potrzebny!). W Świątyni oprowadzał nas po angielsku wolontariusz. Chyba nie bardzo był zadowolony z naszej grupy, bo się mu cały czas rozłaziliśmy robiąc zdjęcia – w końcu nas porzucił w sklepie z suwenirami :).
Figura Buddy z jadeitu jest w osobnej sali na piętrze i wstęp też jest osobno płatny. Oczywiście nie wolno robić zdjęć:
W tym dniu pogoda postanowiła przejąć inicjatywę i zdecydować co będziemy zwiedzać. Bo co można zwiedzać jak pada deszcz? Na szczęście w Szanghaju mieliśmy kilka rozwiązań alternatywnych na wypadek deszczu. Jednym z nich było Oceanarium – i tam właśnie pojechaliśmy.
Oceanarium jest na drugim brzegu rzeki Huangpu – na Pudongu. Przedostać się na drugi brzeg można na kilka sposobów – promem, kolejką z psychodelicznym tunelem (40Y) lub zwyczajnie (i najtaniej) metrem. Przy takiej pogodzie wybraliśmy to ostatnie.
Pudong to dzielnica niedawno wybudowana – drapacze chmur z najsłynniejszymi – Perłą Orientu, Jin Mao Tower i najwyższym Shanghai WFC. Oglądając je z dołu można było powiedzieć że faktycznie drapią chmury – samych szczytów nie było widać…
W tak dużym oceanarium byłam pierwszy raz. Nie mam porównania – więc bardzo mi się podobało. Dodatkową atrakcją było pogłaskanie rekina. Największe wrażenie robiły tunele z ogromnymi rekinami, żółwiami i ławicami srebrzystych rybek. Małe akwaria były oświetlone takim światłem, że fantastycznie wychodziły nam zdjęcia.
Piąty dzień to znowu wycieczka – Hangzhou – dawnej stolicy, o której Marco Polo pisał, że to „najwspanialsze na świecie, niebiańskie miasto”. Po powrocie poszliśmy jeszcze na Bund zobaczyć światełka.
Szósty dzień to wycieczka do drewnianej chińskiej Wenecji czyli Wuzhen.
Ostatni dzień w Szanghaju. Rano – przed 8 pobiegliśmy na Stare Miasto. Tym razem mostek do Herbaciarni Huxingting był cały masz! Bez tłumów i wycieczek.
Pewnie większość osób wie, dlaczego Chińczycy budowali takie zygzakowe mosty – dla tych co nie wiedzą napiszę. Mostki takie miały chronić przed złymi duchami, które nie potrafią omijać narożników (dlatego też, przechodząc przez większość bram pałaców napotykamy ścianę którą trzeba ominąć z lewej lub z prawej strony).
Herbaciarnia z zewnątrz i w środku jest urocza. Na dole można dostać nawet lody herbaciane i herbatę na wynos. Jest piętrowa i tutaj jest pewien kruczek. Na górze to część typowo dla turystów – tu ceny zaczynają się od 100Y! No dole atrakcją było już to, że tak rano siedzieli tu miejscowi na herbatce. Tutaj ceny to 30Y za czajniczek – ale uwaga na jedną osobę! Dla kogoś jak ja, nie za bardzo przepadającą za herbata to było jednak za dużo. Gdyby tu mieli kawę… ;)
Ostatni dzień, więc wypadało wreszcie zobaczyć Świątynie Boga Miasta. Tak rano była pełna wiernych palących kadzidełka. Byli też kolorowo ubrani mnisi.
Na koniec jeszcze trochę zakupów – pojechaliśmy do domu handlowego tylko ze sprzętem fotograficznym ( polecanego przez Jakuba) „Xing Guang Photographic Equipments” – przy skrzyżowaniu ulic Luban i Xietu, 10 minut drogi piechotą ze stacji metra Luban Road. Udało się upolować tanie filtry do aparatów.
Będąc w Szanghaju nie zapomnijcie spróbować wina ryżowego – my testowaliśmy dwa za 5Y i 23Y – choć cena rożna oba smakowały podobnie… z lekką przewagą tańszego. Inne ciekawe zakupy to… charakterystyczne szanghajskie piżamy!
Odwiedziliśmy też tego dnia Muzeum Szanghajskie (wstęp wolny). Naprawdę warto – nie tylko wtedy gdy pada deszcz.
Ekspozycje podzielone są tematycznie – ceramika, monety, grafika i kaligrafia. Byliśmy tuż przed zamknięciem więc musieliśmy się streszczać, ale największe wrażenie robiła piękna stara porcelana. Dodatkowo zobaczyliśmy wystawę obrazów z Uffizi z Florencji! (Będąc kilka lat temu we Florencji nie udało się nam wejść do tego muzeum – takie były kolejki!)
Przy Placu Ludowym jest też budynek Urban Planning Exhibition Hall. W jego podziemiach, do których dociera się z tuneli metra są odtworzone zaułki i uliczki starego Szanghaju. Oczywiście wszystko pod turystów i są tam butiki – ale ma to swój urok.
Ostatnią atrakcją tego dnia był… POCIĄG! W takich luksusach jeszcze w Chinach nie jechaliśmy – zamykany przedział 4 osobowy, telewizor dla każdego, kilka kanałów z filmami, obowiązkowy termos z gorącą wodą i pantofle :)
Cena była też luksusowa – ale raz można :) Jechaliśmy średnio 200 km/h i po ok 10 godzinach wylądowaliśmy w Pekinie.
WYDATKI
– bilet Aerofłot Warszawa-Szanghaj, Pekin-Warszawa 1780 zł
– wizy 220 zł + pośrednictwo 44 zł
– kolejka Maglev z lotniska w Szanghaju 40Y (zniżka z biletem lotniczym 10Y)
– hostel Phoenix 30 zł/osobę w pokoju 4 osobowym
– Ogrody Yo Yuan – 40Y
– Świątynią Jadeitowego Buddy 20Y + 10Y
– Oceanarium 135Y
– Świątynia Boga Miasta – 10Y
– pociąg Szanghaj – Pekin 692Y
7 komentarzy
CUDOWNIE !!! Ale moim zdaniem: do trzech razy sztuka – by to utrwalić, bo jest to piękna podróż …
Mój wuj lata srednio raz na miesiac do Szanghaju poniewaz jego fabrykę ze Stanow przenosza czesciowo tam ze wzgledu na koszty pracy.Wiec lata i narzeka ze nie je niczego bo jest wstretne i po wyjsciu na zewnatrz musi sie kompac tak strasznie jest zapylone powietrze i ze jest brudno,smierdzaco i wstretnie oraz biednie a ty Kasiu odkryłas nowy krajobraz i dzieki ci za to bo mialam inne wyobrazenia tego miejsca.
Jak ktoś leci bo musi, z nastawieniem że mu się nie spodoba, to mu się podobać nie będzie ;))
Inna sprawa, że ta fabryka pewnie nie jest w samym Szanghaju, tylko w jakiejś mocno uprzemysłowionej okolicy – też byliśmy w miejscach, gdzie człowiek wolał być głodny niż coś do jedzenia kupić, a drzwi w toalecie otwierał 'z buta’ mocno się starając gołą skórą niczego nie dotykać ;) – cóż, każdy kraj/region ma ładniejsze i brzydsze miejsca i Chiny nie są tu żadnym wyjątkiem… może tylko kontrasty są większe niż gdzieś indziej.
I jeszcze żeby łatwiej uchwycić skalę możliwych kontrastów – w Szanghaju mieszka ok. 19 milionów ludzi… połowa ludności Polski w jednym mieście – nie da rady, musi być i biednie i bogato, czysto i brudno, pięknie i śmierdząco…
Chiny to kraj kontrastów, niesamowitej przyrody i drapaczy chmur, biednych i bogatych ludzi, zapomnianych wiosek pozbawionych elektryczności i metropoli takich jak Szanghai. Taki urok tego państwa, jak dla mnie niepowtarzalny :)
Uwielbiam Szanghaj, byłem tam wiele razy i nie mogę zrozumieć, że są tacy którym się nie podoba. Od 2010 zmieniło się wiele. Chociażby nowy , najwyższy w Chinach budynek Shanghai Tower 635m. Polecam również miasteczko wodne Zhjuijao, czyli tzw. Wenecję Szanghaju. Wpis bardzo fajny, konkretny i przydatny. W Wuzhen nie byłem, więc dzięki za podpowiedź.
:) Czyli mamy po co znowu wracać do Chin i do Szanghaju :) Może w przyszłym roku się uda. Pozdrawiam!