Za nami prawie dwa tygodnie w Kanadzie. Słyszeliśmy rożne opinie: że mało ciekawie, że nudno, że USA fajniejsze. Tego ostatniego jeszcze nie możemy zweryfikować, jednak przez całe 11 dni było tak ciekawie, że nie mieliśmy czasu na nudę. Co ważne, niemal w całości zrealizowaliśmy nasze plany!
Tak wyglądała nasza trasa:
Przejechaliśmy w sumie 3430 km i spędziliśmy w samochodzie ponad 51 godzin.
A tak to się zaczęło…
Tym razem nietypowo, naszą podróż zaczęliśmy już w Krakowie na terminalu krajowym. Pierwszy raz lecieliśmy gdzieś z dolotem z Krakowa do Warszawy. Wszystko dzięki konkursowi na Gdziewyjechać.pl i serwisowi BiletyBilety. :)
Terminal krajowy w Krakowie jest bardzo malutki… na dodatek bez sensu oddzielony od międzynarodowego terminalem cargo, co oznacza że nie ma między nimi bezpośredniego połączenia. Podobno ma się to w niedługim czasie zmienić. :)
Przelot do stolicy trwał ok. 40 min, a na lotnisku w Warszawie mieliśmy tylko godzinę na przesiadkę. Tym razem nie udało się wcześniej zaklepać miejsc w pierwszym rzędzie (teoretycznie powinny być dostępne w pierwszej kolejności dla podróżujących z dziećmi do 2 lat, ale różnie z tym bywa) i trochę się stresowaliśmy jak to będzie. Zależało nam na tym, żeby Malwinka miała dużo miejsca. Na szczęście w Krakowie odprawialiśmy się jakieś 3,5h przed startem do Toronto, tak więc bez problemu się udało. Jak się później okazało, z automatu dostaliśmy podobne miejsca na lot powrotny. Kilka dni wcześniej w biurze LOT poprosiłam też o dopisanie słoiczków dla Malwinki.
I tu pierwsze różnice w obsłudze między LOTem a Qatar Airways. Tam dania dla niemowląt po prostu są na pokładzie i nie trzeba ich wcześniej zamawiać. Na dodatek wszystkie dzieci siedzą w samolocie na tych pierwszych miejscach, gdzie możliwe jest zamontowanie kołyski. LOTem do Toronto leciało min. 4 maluchów i tylko Malwinka siedziała z przodu. Bo się upomnieliśmy.
To jednak nie koniec różnic… nie żebyśmy się jakoś specjalnie LOTu czepili. Jakby na to nie patrzeć, po QA każda inna linia będzie miała jakieś minusy. Podobnie jak z lotniskiem w Singapurze – po nim każde inne jest mało doskonłe. No chyba że uda się nam wreszcie polecieć Emirates (pewnie nieprędko, bo za dziecko liczą jak za dorosłego). ;)
W samolocie mieliśmy bardzo miłe towarzystwo – panią Ewę która od wielu lat mieszka w Kanadzie. Mieszkała wcześniej w różnych innych krajach i ciekawie o nich opowiadała. Malwinka była zachwycona że ma towarzystwo.
Pasażerowie w naszym samolocie znacznie się różnili od tych, z którymi najczęściej lataliśmy na azjatyckich trasach. Mam wrażenie, że byliśmy jedynymi turystami. Dużo było naszych rodaków i osób mówiących po rosyjsku… z kanadyjskimi paszportami.
I jeszcze sam samolot! Lecieliśmy wreszcie Dreamlinerem. Spodziewaliśmy się wielkiego WOW. Ale zachwyciły tylko szyby, które się same przyciemniają i nieco przestronniejsze wnętrze (nie, nie ma więcej miejsca na nogi, ale jest dalej do sufitu + większe okna). Samolot miał nie cały rok, a już kilka rzeczy było popsutych: nie działał nasz wyświetlacz i panel sterowania przy jednym z foteli. Mocno irytujące jest umieszczenie włącznika świateł w pilocie, który ma się na wysokości uda – łatwo sobie w środku nocy zrobić pobudkę z „latarką” w oczy. ;)
Mieliśmy też okazję zobaczyć nową identyfikację wizualną LOT na pudełkach z jedzeniem. Ładne, ale pudelka mało praktyczne.
Na lotnisku Kanada nas totalnie zaskoczyła! Niestety na początek mało pozytywnie – wózki na bagaże są płatne – $2! Koszt to wielki nie jest – ale pierwsze wrażenie po wylądowaniu bardzo mało sympatyczne… szczególnie, że człowiek nie ma drobnych, automat nie przyjmuje banknotów, a kart nie rozpoznaje. Nigdzie jeszcze czegoś takiego nie spotkaliśmy. Ciekawa jestem, czy są jakieś inne lotniska gdzie jest podobna sytuacja?
Zaraz po odebraniu bagaży ruszyliśmy po nasz samochód. Wypożyczalnie samochodów są na dość odległym parkingu, ale oznakowanie jest ok. Wypożyczaliśmy jeszcze z Polski – przez portal Rentalcars. Polecił nam znajomy (dzięki Michał!) i faktycznie było taniej niż gdyby zamawiać bezpośrednio w danej sieci (chociaż troszkę sobie odbili kasując za fotelik ciut więcej niż normalnie).
Na trasie do Hamilton mijają nas autobusy szkolne – takie jak w filmach :) i ogromne ciężarówki. Jesteśmy w Kanadzie! W Hamilton Marek bez problemu znajduje nasz hostel (niech żyje nawigacja GPS). Dom jest niesamowity i dosyć stary… jak na Kanadę. ;)
Dzień 1 (25 września) – Hamilton, Niagara, Niagara on the Lake
Z Hamilton nad wodospad Niagara jedzie się ok. godzinę. Niesamowite było to, że już z pewnej odległości od miasta było widać chmurę pary wodnej unoszącą się nad wodospadem.
Jeszcze w domu, w wielu relacjach, czytaliśmy o drogich parkingach. Faktycznie widzieliśmy takie za $20 za godzinę. Pojechaliśmy za radą innych na parking za wodospadem, przy szklarni – $5 za godzinę. Plus parkowania w takiej odległości jest jeszcze jeden – możemy zobaczyć jak rzeka pozornie leniwie sobie płynie żeby nagle runąć w przepaść!
Parking jest czynny od 9.30. Gdy wjeżdżaliśmy przed 9tą, w budce nie było nikogo. Niestety, jak to my mamy w zwyczaju, nie mogliśmy się oderwać od niesamowitego wodospadu i kręciliśmy się tam aż do 13. No i zapłaciliśmy $20 (max cena za cały dzień). :)
Wodospad jest niesamowity! Faktycznie strona kanadyjska ma lepsze widoki. Ale po stronie USA mają fajne schodki obok wodospadu i możliwość przejścia na Kozią Wyspę. Czyli… jak podsumował Marek, jak zniosą wizy i będziemy kiedyś w USA to znowu będę chciała nad Niagarę!
Nad wodospad przyjechaliśmy dość wcześnie – przed 9 rano – słońce było na tyle nisko, że widzieliśmy tęczę niemal na wyciągnięcie ręki! Zaraz przy centrum informacji jest takie miejsce gdzie cały czas padał deszcz z wody z wodospadu. Niesamowite jaka to jest ogromna siła!
Początkowo planowaliśmy rejs statkiem, ale jak zobaczyliśmy na żywo jaki tłum jest na statku to przeszła nam ochota. Nie zdecydowaliśmy się też na wejście na platformę w połowie wodospadu i nie wjechaliśmy na wieżę widokową.
Za to wgapialiśmy się z zachwytem w wodospad i nie mogliśmy się od niego oderwać.
Otoczenie wzdłuż promenady i ulicy przy wodospadzie jest bardzo zadbane. Masa zieleni, kwiaty, ławeczki. Jest też mała platforma widokowa ze schodkami.
Zupełnie nie przeszkadzały nam ogromne hotele w oddali. Po prostu wystarczyło się do nich obrócić plecami i mieliśmy przed oczami dziki i nieokiełznany żywioł – plus stronę USA oczywiście też ;)
Ale tandeta w miasteczku faktycznie jest obezwładniająca! Takiego kiczu jeszcze nigdzie nie widzieliśmy! Jest tego tam tak dużo, że aż… zachwyca! Naprawdę, podziw za konsekwencję. :)
Na mały odpoczynek usiedliśmy w Tim Hortons. W Kanadzie na każdym kroku spotkamy te kawiarnie – jest ich więcej niż McDonalds. Widzieliśmy też tutaj sklep firmowy czekolady Hershey’s – znacie? Ja kiedyś dostałam taką czekoladę i chyba paskudniejszej nie jadłam w życiu. Jest gorsza niż Milka! ;) Domyślacie się zapewne, że dla mnie istnieje tylko gorzka czekolada. Mleczną toleruję tylko z Wawela i Wedla. A biała to jakieś nieporozumienie. :)
Kolejny punkt programu na dziś to Ogród botaniczny. Marek sprawdził, że wstęp jest gratis, tylko parking 5$. W ogrodzie są też motyle, niestety dodatkowo płatne – 13$. Ogród ładny, ale można sobie darować.
Dalej na trasie mieliśmy kolejną atrakcję – Whirpool i „hiszpańską” kolejkę nad zakolem rzeki.
Obowiązkowo trzeba też odwiedzić miasteczko Niagara on the Lake. Udało się nam mieć parking gratis, bo automat, przy którym staliśmy w bocznej uliczce był zepsuty: „out of order, parking free”. Samo miasteczko jest tak słodkie, że aż momentami mdli. ;)
Jest w nim kilka teatrów i coroczny Shaw Festiwal. Warto zaglądnąć do zabytkowej apteki i przespacerować się główną ulicą. Zrobiliśmy też mały spacerek nad jezioro.
Na jego odległym brzegu widać Toronto!
W miasteczku jest też kilka cukierni, lodziarni i prawie same słodkie sklepiki. Jest też winiarnia Wayne’a Gretzki’ego, emerytowanego hokeisty. Oczywiście wyszliśmy z winem i krążkiem hokejowym z autografem. Niestety na słynne wino lodowe się nie zdecydowaliśmy – ceny od $60 ostro w górę.
Na zakończenie dnia zakupy w Walmart (znajdziemy tam nawet hinduskie, chińskie i polskie frykasy – nawet kapusta kiszona i produkty Hortex i Krakus!).
Dzień 2 (26 września) – St. Jacobs i Mennonici, Pow-wow i Indianie
Rano zwiedzamy nasz hostel – cudny dom. To ostatnia okazja, bo zaraz ruszamy dalej w trasę. Jedziemy do St. Jacobs na rolniczy market i spotkanie z Mennonitami.
Bazar jest uroczy! Obok typowej tandety są starannie poukładane warzywa i owoce. Są też Mennonici!
Sprzedają syrop klonowy, własne wypieki, wędliny. Wyglądają niesamowicie – szczególnie kobiety w czepkach na głowie. A ich czarne kolaski to już folklor niesamowity. Na trasie widzieliśmy niestety tylko takie dwa pojazdy. Niesamowite, bo przy Walmart był parking specjalny dla pojazdów z koniem!
Nasze łupy to syrop klonowy i domowe ciasteczka z syropem. Były przepyszne!
Z marketu ruszyliśmy do miasteczka St. Jacobs. Miasteczko jest malutkie i urocze – muzeum w młynie i super piekarnia w której pracują Mennonici.
To nie koniec spotkań z mniejszościami kanadyjskimi dzisiaj. Ruszamy do Hamilton na Pow Wow na terenie uniwersytetu. To ostatnia taka okazja – duże spotkania Indian skończyły się już w połowie września.
To które widzieliśmy było malutkie, ale najważniejsze, że udało się spotkać prawdziwych Indian. Było też dobre jedzenie – „zupę trzech sióstr” spróbujemy ugotować sami po powrocie. :)
Dalsza część dnia upłynęła nam na autostradzie. Ach te kanadyjskie odległości! Trasa do Kingston, miejsca naszego następnego noclegu to 3h jazdy. Szczególnie niesamowite są autostrady przy Toronto – nawet osiem pasów w jedną stronę… a i tak potrafi się przykorkować. :P
W Kingston nocujemy w prywatnym domu. To nie CouchSurfing – za nocleg płacimy przez sieć Airbnb. Byliśmy bardzo ciekawi jak będzie. Trafiliśmy super: przemiła Stéphanie i kot Chikita. Piękny dom. A najważniejsze – wygodne łóżko, normalna pościel i cudowna łazienka!
Dzień 3 (27 września) – Kingston, Montreal, Quebec City
Miły poranek u Stefanii – okazało się, że uczy psychologii w szkole wojskowej i do pracy jedzie w mundurze! Oczywiście musieliśmy mieć zdjęcie na pamiątkę!
Rzucamy okiem na Kingston. Ładne miasteczko z przystanią, z której kursują statki wycieczkowe na 1000 Wysp. Tak, to stąd pochodzi słynny sos tysiąca wysp, który nawet w Polsce można bez problemu kupić.
Mamy też wreszcie magnes z Kanady. W informacji turystycznej jest też duży wybór „wszystkiego” z syropem klonowym – herbata, cukierki, czekoladki, ciastka i sam syrop.
Nasz program na dziś to niestety długie godziny w samochodzie – czeka nas przejechanie ok 500 km do Quebec City. Zmieniamy też prowincję z Ontario na Quebec.
Ciekawostka: przy autostradach są parkingi z barami i informacją turystyczną. W Ontario jest to m.in. sieć ONroute. Pierwsza, którą odwiedziliśmy w Quebecu (tuż za granicą prowincji) jest gigantyczna! Dostajemy tam cały stos folderów i mapek opisujących atrakcje całej prowincji Quebec.
Jesteśmy też przejazdem w Montrealu. Bardzo ciekawe miasto. Przejeżdżając przez fantastyczny Jacques Cartier Bridge widzimy krzywą wieżę stadionu olimpijskiego, kościoły, Biosphere i gigantyczny roller coaster La Ronde!
Wieczorem wjeżdżamy do Quebecu. Jest późno i dosłownie padamy. Za nami ponad 500km. Znowu nocujemy w mieszkaniu z sieci Airbnb. Mamy sympatycznego gospodarza, wielkie łóżko, łazienkę, internet i dostęp do kuchni. Rano czeka na nas niespodzianka w kuchni, ale o tym w następnym odcinku. :)
WYDATKI
ŚRODA 25.09
Zakupy spożywcze – $50
Zakupy spożywcze – $30
Parking przy ogrodzie Botanicznym – $5
Wino od Pana Gretzkiego – $12
Motyle w Ogrodzie Botanicznym – $13
Kawa, czekolada,ciastka w Tom Hortons – $10
Parking nad Niagarą – $5 za 1h (od 9.30) ($20 zapłaciliśmy)
Rejs statkiem – $20
Czwartek 26.09
Parking na campusie za 40 min $4
Syropy klonowe – $25
Tarty od Pana Amisza – $5
Piątek 27.09
Parking w Kingston – $0,6 za 20 min
Magnes – $5
Hamburger w A&W – $7
Kawa w Tim Hortons – $6
Tankowanie
Tankowanie
6 komentarzy
Wielkie dzięki za Kanadę. W lipcu tam lecimy i mamy zamiar zobaczyć m.in. te miejsca, w których Wy byliście. Bardzo nam ta relacja pomoże przy planowaniu.
Jeszcze raz wielkie dzięki.
Ale się ciesze że wreszcie jest ktoś dla kogo ta relacja będzie pomocna :)) Nas Kanada pociąga nadal :) Pozdrawiam i powodzenia! Koniecznie pochwalcie się jak było! :)) W lipcu macie szanse zobaczyć więcej Indian :))
Pochwalimy się, a jakże. :) Będziemy też spać w Quebecu u tego samego gościa, co Wy. Przez przypadek wybraliśmy tę samą kwaterę. Potem, jak zobaczyliśmy Waszą recenzję, to tym bardziej upewniliśmy się w naszym wyborze.
Pozdrawiam
Super! Pozdrówcie Pana – może nas pamięta ;)
Razem z mężem przygotowujemy się do zwiedzania Kanady (Montreal, Ottawa, Toronto). Bardzo się cieszę, że trafiłam na Wasz blog, bo mogę się dowiedzieć naprawdę praktycznych rzeczy :) Studiuje Wasz blog cały dzień! jest super! Zazdroszczę tej determinacji w podróżowaniu! Pozdrawiam serdecznie
Dziękujemy za miłe słowa i życzymy udanego wyjazdu. :)