Zaczęło się od marzeń o Chinach, o Japonii, o całym Dalekim Wschodzie. Takie marzenia o dalekich i egzotycznych wyjazdach ma pewnie większość z nas – najczęściej są jednak tak odległe, że z czasem przestajemy wierzyć że się spełnią… chociaż sami przed sobą się do tego nie przyznajemy.
Pewnego pięknego dnia okazuje się, że nasze marzenia realizuje już ktoś inny: Tomek poleciał do Chin w 2007 roku – Tomek, który nigdy nigdzie nie jeździł i nie brał urlopu przez 5 lat spakował plecak, wsiadł w samolot i przejechał w 3 tygodnie z Pekinu do Hong Kongu… cóż, skoro Tomek dał radę… nagle Chiny stały się bliższe.
Tomek zachwycony klimatem i atmosferą Pekinu chciał tam jeszcze wrócić – postanowiliśmy się przyłączyć i przy okazji przekształcić nasze marzenia w realną wyprawę na Daleki Wschód. Początkowo miała to być wiosna w Pekinie, ale po pierwszej panice związanej z A/H1N1 wyjazd przełożyliśmy na jesień. Cel podobny, czyli przejechać z Pekinu do Hong Kongu w 3 tygodnie – mniej więcej tą samą trasą… na miejscu okazało się, że jedne kierunki i miejsca są łatwiejsze do osiągnięcia, inne trochę trudniejsze, z niektórych ciężko się wydostać, a Tomek w sumie niewiele pamięta… ale nie uprzedzajmy faktów. ;))
I tak oto w sobotę 7 września ruszyliśmy do Warszawy – Kasia, Marek, Krzysztof, Krzyś zwany Kubasem i oczywiście Tomek.
W tej relacji chcemy zawrzeć możliwe dużo praktycznych i przydatnych informacji – gdzie i za ile nocować, jak dostać się do miejsc wartych zobaczenia, itp. Zupełnie za to zrezygnowaliśmy z podawania informacji które i tak można przeczytać w przewodnikach. Nie znaczy to że nie zachwyciła nas i nie rzuciła momentami na kolana historia i architektura Chin – po prostu przepisywanie przewodnika uznaliśmy za bezcelowe. Chiny zachwyciły nas do tego stopnia, że na pewno wielokrotnie tam wrócimy (najbliższy wyjazd w okolicach czerwca 2010, Iza i Bartek już mają urlop :)). Zostało przecież jeszcze tyle do zobaczenia!
Trasa
Pokaż Chiny 2009 na większej mapie
- 1 DZIEŃ – 07.09.2009 – WARSZAWA – MOSKWA – PEKIN
- 2 DZIEŃ – 08.09.2009 – PEKIN – SUNRISE HOSTEL
- 3 DZIEŃ – 09.09.2009 – PEKIN – ZAKAZANE MIASTO
- 4 DZIEŃ – 10.09.2009 – PEKIN – WIELKI MUR
- 5 DZIEŃ – 11.09.2009 – PEKIN – PAŁAC LETNI
- 7 DZIEŃ – 13.09.2009 – PEKIN – ŚWIĄTYNIE I CENTRUM OLIMPIJSKIE
- 8 DZIEŃ – 14.09.2009 – LUOYANG –GROTY LONGMEN
- 9 DZIEŃ – 15.09.2009 – LUOYANG – SHAOLIN
- 10 DZIEŃ – 16.09.2009 – XI’AN – TERAKOTOWA ARMIA
- 11 DZIEŃ – 17.09.2009 – XI’AN – DZIELNICA MUZUŁMAŃSKA I WIELKI MECZET
- 12 DZIEŃ – 18.09.2009 – XI’AN – WIELKA PAGODA DZIKICH GĘSI
- 13 DZIEŃ – 19.09.2009 – XI’AN – MURY MIEJSKIE – SAMOLOTEM DO GUILIN
- 14 DZIEŃ – 20.09.2009 – YANGSHUO – HOTEL NANA – WZGÓRZE
- 15 DZIEŃ – 21.09.2009 – YANGSHUO – DESZCZ I ZAKUPY
- 16 DZIEŃ – 22.09.2009 – YANGSHUO – POLA RYŻOWE
- 17 DZIEŃ – 23.09.2009 – YANGSHUO – BALONY – SKUTEREK – DO SHENZHEN
- 18 DZIEŃ – 24.09.2009 SHENZHEN
- 19 DZIEŃ – 25.09.2009 SHENZHEN – HONGKONG
- 20 DZIEŃ – 26.09.2009 SHENZHEN – PARK LIZHI
- 21 DZIEŃ – 27.09.2009 SHENZHEN – HONGKONG – ABERDEEN
1 DZIEŃ – 07.09.2009 – WARSZAWA – MOSKWA – PEKIN
O tym kogo można spotkać na Okęciu i dlaczego Szeremietiewo jest paskudnym lotniskiem, a Aerofłot dla odmiany całkiem przyjazną linią.
Poranek, 7. września – wyruszamy z Krakowa do Warszawy i po ok. 5ciu godzinach jazdy docieramy na Okęcie. Parking prywatny, z dowozem na lotnisko – w sumie podobnie jak w Pyrzowicach, łącznie z cenami (za 3 tygodnie wyszło 150zł), do tego nowy, piękny terminal, bezcłówka z cenami wyższymi niż w Londynie i możliwością spotkania chasydów i rudego Wiśniewskiego – wow, wielki świat. ;))
Do Moskwy lecimy LOTem, dalej zabiera nas Aerofłot. Tuż po starcie ostatni rzut oka na słoneczną stolicę – w tym rozgrzebany stadion narodowy – i po 2h w strugach deszczu lądujemy w Moskwie. 1,5 godziny na lotnisku Szeremietiewo wystarczy żeby mieć go szczerze dość – jakieś remonty, większość sklepików zamknięta, w pozostałych ceny z kosmosu, no i przede wszystkim fatalny system informacji dla pasażerów. Nieźle trzeba się naszukać malutkiego wyświetlacza z lotami i numerami bramek – ciekawostka: jest tylko jeden ogólny wyświetlacz + informacje przy bramkach (ale to już dłuższy spacer).
Samolot Aerofłotu okazuje się być całkiem nowym i wygodnym Airbusem. Na ekranie odległość – 5800km – po chwili przełącza się na kamerę na dziobie samolotu… szkoda, że jest ciemno i pada. Jedzenie na pokładzie całkiem zjadliwe i w zasadzie trudno na cokolwiek narzekać – nawet długość lotu nie była dużym problemem, większość czasu spędziliśmy na jedzeniu, oglądaniu filmów, słuchaniu muzyki (każdy miał swoje centrum multimedialne) i wreszcie spaniu.
2 DZIEŃ – 08.09.2009 – PEKIN – SUNRISE HOSTEL
O tym kogo i dlaczego interesuje numer Twojego miejsca w samolocie, jak szybko wydostać się z lotniska, jak przeżyć na chińskim dworcu kolejowym i po co biały stoi w kolejce.
W samolocie wraz ze wschodem słońca pokazał się widok na stepy Mongolii, pustynię i wreszcie Wielki Mur – i już zaraz jesteśmy w Pekinie. Na lotnisku przekonujemy się, że problem wszelkiego rodzaju grypy traktuje się poważnie – obsługa w maseczkach, deklaracja o stanie zdrowia, w tym odpowiedzi na tak skomplikowane pytania jak: „czy spotkałeś w ostatnich 7 dniach kogoś kichającego?”, czy też „na którym miejscu w samolocie siedziałeś?”. Potem jeszcze pieczątka do paszportu, kliknięcie poziomu zadowolenia z obsługi i… jesteśmy w Chinach!!
Zaczynamy od wymiany części dolarów na juany – w dwóch punktach bankowych kurs podobny… ale uwaga: wyraźna różnica w prowizji. Z lotniska do centrum Pekinu docieramy kolejką – do stacji DONGZHIMEN – a potem metrem w okolice hostelu. Mamy rezerwacje w Sunrise Hostel – w hutongach w okolicach Zakazanego Miasta. Hostel był otwarty ledwie kilka miesięcy przed naszym przyjazdem – na miejscu tylko potwierdziły się dobre opinie wpisywane na Hostelworld.com, potem poznaliśmy też bardzo sympatycznego właściciela. Na miejscu internet, bardzo dobre śniadania i pokoje bardzo ok. My mieliśmy pokój 6 osobowy i łazienkę na korytarzu. Dwójki mają łazienki w pokojach. Po rozpakowaniu idziemy w miasto!
Oczywiście na Plac Tian’an Men. Niesamowite zobaczyć to na żywo! Już pierwszego dnia zaskoczyły nas odległości – tu jest wszędzie daleko! Chociaż nie, 'daleko’ nie oddaje wystarczająco tego ogromu… wszędzie jest CHOLERNIE DALEKO, i wszystko jest WIELKIE. To nie miłe miasteczka europejskie gdzie wszystko jest w zasięgu 'spacerowym’. Do tego wszystkiego jest też bardzo czysto – ulice aż lśnią… a i tak jedzie maszyna i czyści.
Plany na dziś to zdobyć bilety do Pingyao – czyli kolejnego miejsca na trasie naszej wycieczki. Docieramy na dworzec główny i po krótkim poszukiwaniu znajdujemy właściwe kasy biletowe.
Tu należy się krótkie wyjaśnienie zawiłości kolejowych:
- dworce są podzielone na trzy strefy: kupowania biletów, przyjazdów i odjazdów,
- nie ma biletów powrotnych, można kupić tylko i wyłącznie bilet wyjazdowy z danej miejscowości,
- w dużych miastach zdarzają się kasy dla obcokrajowców… aczkolwiek nie należy się nastawiać, że osoba tam siedząca wymiata po angielsku – generalnie przy wszystkich zakupach biletów udawało nam się trafić na kogoś, z kim dało się jakoś dogadać (jak pani nie mówiła nic, to widząc nas wstawała i przyprowadzała kogoś z kim mogliśmy się dogadać – z czasem nabiera się wyczucia i po twarzy można poznać do której kasy warto podejść),
- trzeba mieć przygotowaną nazwę miejscowości docelowej po chińsku (powinno być w przewodniku… jak nie ma, to trzeba go wyrzucić i kupić inny), kartkę, długopis, na karteczce zapisaną datę wyjazdu oraz ilość i rodzaj miejsc,
- większość odległości jest taka, że spokojnie można je pokonać pociągiem nocnym – wygodnie, bezpiecznie, docieramy rano i oszczędzamy na noclegu,
- wystarczająco wygodne i stosunkowo tanie są miejsca typu 'hard sleeper’ – sypialne w 6-ścio osobowych otwartych przedziałach,
- im bliżej wyjazdu, tym trudniej kupić bilety – generalnie zakup biletów wyjazdowych powinien być pierwszym działaniem po przybyciu do danej miejscowości – planując trasę trzeba liczyć, że może się gdzieś utknąć na 2-3 dni,
- i najważniejsze: biały w kolejce stoi po to żeby się przed niego wpychać i/lub leżeć mu na plecach, dlatego też trzeba się wykazać sporą dozą: samozaparcia, opanowania i asertywności (w dowolnych proporcjach i kolejności – byle skutecznie nie dać się zadeptać).
Wiedząc jak to wszystko wygląda nie ma się co dziwić, że wiele osób kupuje bilety za pośrednictwem hostelu. Nam udało się kupić bilety bez większych trudności (160Y) – wyjazd dopiero w niedzielę.
Wieczorem idziemy na ulicę Dong’anmen – znaną z targu nocnego z mocno egzotycznym jedzeniem. Są wiec na patyczkach do grillowania wszelkiego rodzaju robaki, skorpiony, koniki morskie (biedactwa) i inne paskudztwa, przygotowywane tylko i wyłącznie pod turystów. Oczywiście ogromny tłum dookoła i wszędzie chińskie czerwone lampiony – naprawdę jesteśmy w Chinach! :))
Po tych wszystkich atrakcjach (tylko oglądaliśmy) idziemy jednak na normalne jedzenie – chociaż normalne wcale nie znaczy mało egzotyczne. Jedliśmy pierożki z przedziwnymi nadzieniami (12Y) – w małej restauracji niedaleko hostelu. Pierożki były na świeżo robione, no i pierwszy raz jedliśmy pałeczkami w Chinach – całkiem dobrze nam wychodziło!
3 DZIEŃ – 09.09.2009 – PEKIN – ZAKAZANE MIASTO
O tym dlaczego sprawne łokcie przydają się przy zwiedzaniu, dlaczego do dzisiaj nie wiemy ile kosztuje kaczka po pekińsku i jak sprawiliśmy zawód obserwującym nas tubylcom.
W Hostelu mamy barek i tak na oko całkiem dobrze wyglądające śniadania w wersji europejskiej. Ale nie będziemy jeść tego co przecież znamy i szukamy śniadania na mieście. Marne efekty – bułeczki – coś jak nasze drożdżówki z nietypowym nadzieniem o smaku ryby + kawa na wynos 18 Y. Już samo szukanie czegoś na kształt piekarni zajęło nam sporo czasu – jutro wiec zjemy śniadanie w hostelu – na pewno zaoszczędzimy czas. Co oni właściwie jedzą na śniadania?
Dziś w planach mamy Zakazane Miasto (60Y, zniżka tylko dla studentów chińskich uczelni, osobny bilet do części po prawej stronie od wejścia – Pałace Wschodnie ze skarbcem cesarskim). Polecamy iść tam możliwie jak najwcześniej – do zobaczenia jest całkiem sporo, a trzeba się też liczyć z tłumami chińskich turystów (99.9% turystyki w Chinach – szczególnie w Pekinie – to turystyka wewnętrzna).
Pierwsza Brama Niebiańskiego Spokoju to przejście przez mostki i pod wielkim portretem Mao. Nie wolno się zatrzymywać – pilnują tego żołnierze i jacyś tajniacy po cywilnemu. Po przejściu tej pierwszej bramy już widać jaki to ogromy teren! Bardzo chcieliśmy zobaczyć tam wszystko – ale to wręcz niemożliwe.
Przechodzenie przez kolejne pawilony i ogromne place po pewnym czasie robi się nużące, a budynki coraz bardziej do siebie podobne. Do poszczególnych pałaców można tylko zaglądnąć przez barierki – więc tłoczy się tam niemiłosiernie dużo Chińczyków gotowych przy każdej sposobności wypchnąć nieporadnego „białasa”. Kasia szybko zaczęła się pchać tak jak oni, ładując łokciami na lewo i prawo – patrzyli z szacunkiem i uznaniem. ;))
Na końcu wytchnienie w Ogrodzie Cesarskim. Można tam odpocząć w cieniu i coś zjeść (jest bar w którym można kupić ryż z sosem w pudelku – po pociągnięciu za sznureczki samo się toto podgrzewa mocno przy tym parując).
Po przejściu przez ostatnią bramę można iść do parku za zakazanym miastem gdzie jest Wzgórze Widokowe (Jing Shan), usypane sztucznie z ziemi wybranej podczas kopania fosy. Ten park (podobnie jak kilka innych) zostanie nam na następne odwiedziny w Pekinie.
Wracając chcieliśmy zobaczyć wschodnią część Zakazanego Miasta – niestety tam wejście jest osobno płatne i wchodzi się od południa.
Wracamy wiec częścią zachodnią – tutaj można trochę odetchnąć od tych ogromnych przestrzeni. Są tu małe dziedzińce i pawilony a na nich cudowne dachówki i ozdoby. Wychodząc zaglądnęliśmy jeszcze na wystawę która była w pierwszej bramie- zainteresowani nie tyle wystawą co zobaczeniem bramy od środka i widoku na plac z góry. Zwiedzanie całości zajęło nam pół dnia i było dosyć wyczerpujące, a mimo to pozostał niedosyt – jeszcze tu wrócimy.
Głodni ruszamy w miasto. Próbujemy zjeść kaczkę po pekińsku (w bocznej uliczce od Wangfujing) – ale trochę odstrasza nas cena… szczególnie, że miły pan podaje cenę z głowy i pewnie trzeba by się mocno potargować. W końcu po drugiej stronie ulicy idziemy na pierożki (do tego bardzo pikantny sos na bazie oliwy) – 48Y porcja + zupa 45Y + sałatka 10Y + piwo 10Y. Jemy pałeczkami – tubylcy otwarcie się nam przyglądają i są wyraźnie zawiedzeni, że udaje się nam ta sztuka. Jedzenie jeszcze smakuje – po kilku dniach jednak skapitulujemy i poszukamy innych smaków w KFC.
Wieczorem przeglądamy przewodnik i szukamy hostelu w Pingyao. W opisie jednego z nich wyczytujemy, że bilety na pociągi sypialne trzeba tam kupować z 10cio dniowym wyprzedzeniem, bo stacja jest mała i zamówione bilety są ściągane z większego miasta. Zmieniamy plany – jutro oddajemy bilety (kolej potrąca 20% ceny zakupu) i kupujemy na ten sam niedzielny wieczór bilety do Luoyangu.
4 DZIEŃ – 10.09.2009 – PEKIN – WIELKI MUR
O tym, że nie wystarczy wiedzieć gdzie szukać właściwego autobusu żeby go łatwo znaleźć, a także dlaczego po wejściu na mur należy skręcić w lewo i jak (nie)działa wymiana biletów kolejowych.
Przez jakiś czas nawet zastanawialiśmy się nad wycieczką na Mur z Hostelu (możliwe wyjazdy na różne odcinki muru Badaling, Mutianyu, Huanghua Cheng, Simatai – cena ok 150 Y wyjazd wcześnie rano, ok. 7). Postanowiliśmy jednak być twardzi i pojechać na własna rękę. W końcu mieliśmy informacje z przewodnika i relacji innych podróżujących jak się tam dostać. Jednak po dłuższym błąkaniu się w poszukiwaniu właściwego przystanku zaczynamy wątpić czy się uda. Znaleźliśmy nawet przystanek autobusów wycieczkowych – zaraz za Bramą Przednią (Qian Men) – ale nie o to nam chodziło.
W końcu mamy – jedziemy do Badaling – przystanek Qian Men (stojąc plecami do Bramy Przedniej jest po lewej stronie, w uliczce na godzinie 11ej) – autobus nr 5 – jedziemy nim do końca (2 Y), następnie przesiadka do autobusu 919 i nim prosto do Muru (12 Y). Niewielki tylko stres na końcu – bo jak się okazało autobusy 919 maja czasem inne przystanki końcowe. Nasz wysadził nas na jakimś odludnym parkingu – ale za to pełnym nachalnych sprzedających. Na szczęście wraz z tłumem innych wsiadających wcisnęliśmy się do podstawionego darmowego busa, który przewoził już na właściwe miejsce. W sumie to nawet nie bardzo wiedzieliśmy na początku gdzie właściwie jedziemy -ale zasada jak się inni pchają i wsiadają też trzeba wsiadać poskutkowała. Inne, chyba losowo wybrane autobusy 919 dojeżdżają już do ostatniego przystanku.
Szczęśliwi że dotarliśmy do celu chłopcy (dwa Krzysie i Tomek) wylądowali w KFC. My jeszcze nie wymiękliśmy, za to Kasia skontrolowała toaletę… tradycyjnie chińska dziura w podłodze, nie nadająca się do użytku dla białasa (a przynajmniej niezbyt zdesperowanego białasa).
Bilety na Mur – 45Y. Dobrze zabrać ze sobą jakąś wodę – w sklepikach ceny 10-20Y za małą butelkę (ta sama w normalnych sklepach 2-3Y) – trzeba się więc targować (w jednym ze sklepików po drodze udało się stargować do 10Y za 2 butelki).
Mur w Badaling jest podobno najbardziej oblegany przez turystów – ale wystarczy przy wejściu iść nie w prawo (tak idą wszystkie wycieczki bo kursuje tam kolejka którą można zjechać na dół) – tylko w lewo i ma się cały Mur tylko dla siebie. Zaraz na początku mieliśmy atrakcje – nagranie teledysku – pewnie jakaś chińska Doda. ;)
Sam Mur – fantastyczny. Są miejscami bardzo strome odcinki, wije się też niesamowicie jak wąż. Nie trzeba specjalnie się przygotowywać – zwykłe buty, ew. sandały trekingowe wystarczą.
Powrót – autobus 919 – z tym że trochę trzeba poczekać bo oczywiście cała masa chińczyków też wraca. Ostatecznie wsiadamy do 3go z kolei autobusu.
Niestety to nie był koniec atrakcji tego dnia. Już wiedzieliśmy, że kupno biletów na pociąg nie jest zajęciem trywialnym. Tego dnia dowiadujemy się też jak działa zwrot biletów w Chinach (nie ma wymiany, trzeba w kasie do zwrotów oddać te, których się nie chce i w innej kupić nowe – im bliżej daty na bilecie, tym więcej potrącają przy zwrocie) – po ok. pól godzinnej walce z rozwrzeszczanym tłumem napierających chińczyków mamy nowe bilety – do Luoyang (185Y – miejsca sypialne tzw. „hard sleeper” – tylko górne łóżka rozrzucone po całym wagonie). Mamy też napisane na karteczce przez miłego pana w kasie (studiował w Moskwie i mówił po angielsku!) – oczywiście po chińsku – że „chcemy dostać się na dworzec zachodni na pociąg do Luoyang”. Mili ci Chińczycy!
Wieczorem obiadek w zaprzyjaźnionej restauracji w drodze do hostelu – w końcu już sprawdzona. Wspólnie zamawiamy kilka potraw + piwo – ok 40 Y na osobę wychodzi.
5 DZIEŃ – 11.09.2009 – PEKIN – PAŁAC LETNI
O tym jak robić pranie w Chinach, do czego służą kurze łapki, o budowniczych mostu 17stu piw i o tym dlaczego nie pokłonimy się Mao w jego Mauzoleum.
Wielki dzień – robimy pranie :) – w hostelowej pralni, 15 Y za kilogram. Potem okazało się ze średnio dobrze piorą – i to generalnie w każdym hostelu. Można oczywiście prać samemu ale problem z suszeniem. My włączaliśmy na full klimatyzacje i jakoś schło. No i przynajmniej ładnie potem pachniało – polecam więc zabrać lub kupić na miejscu mały płyn do prania. :)
Ruszamy do Pałacu Letniego. Po kilku dniach w Pekinie już się nauczyliśmy że jak można podjechać autobusem to warto choćby jeden przystanek. Jedziemy wiec najpierw autobusem 2 (można też 82). Na Placu Tian’an Men przesiadka w 690 (bilet 2Y) – ostatni przystanek to Pałac Letni. Przed wejściem masa sklepików, a w jednym z nich pan robi wielkie naleśniki – niestety tuż po śniadaniu możemy tylko popatrzeć… ceny w Pałacu i okolicy zbliżone do cen na mieście – woda 3Y, herbatka w małej butelce 5Y.
Nie kupujemy biletu na całość (60Y) – tylko wejście na teren Pałacu za 30Y i potem pojedyncze wejściówki: Ogród Cnoty i Harmonii 10Y, Wzgórze Długowieczności i Pagoda Kadzidła Buddy 10Y.
Teren jest ogromny, skupiliśmy się praktycznie tylko na zwiedzaniu budynków i zajęło nam to cały dzień! Park jest położony wokół dużego jeziora – Kunming – a wokół niego malownicze mostki i pawilony. Zwiedzanie zaczynamy od Ogrodu Cnoty i Harmonii – w pawilonie gdzie był teatr cesarzowej Cixi trafiamy na przedstawienie (jest podobno co godzinę) – przebrane postacie i ta ich przejmująca, dla nas niestety kocia muzyka.
Dalej przechodzimy wzdłuż jeziora fantastyczną Długą Galerią i wdrapujemy się po schodach przez świątynię lamaistyczną na Wzgórze Długowieczności. Co ciekawe wszystkie świątynie są nadal odwiedzane przez modlących się wyznawców – wszędzie płoną kadzidełka w wielkich kadzielnicach. Na samym szczycie niesamowite klimaty – pagody i skały – można tam spędzić dobrych kilka godzin… i mniej więcej w tym miejscu zorientowaliśmy się, że czasu coraz mniej, a do zobaczenia jeszcze całkiem sporo. Polecamy zejście ze wzgórza po prawej stronie (patrząc z góry w kierunku jeziora) przez fantastyczne pagody i altanki z fantazyjnymi dachami.
No i wreszcie marmurowy statek – hmmm… kto widział ten wie – kiczowaty mocno… za to obok jest bardzo ładny mostek, gdzie przysiadamy na ławeczce i jemy księżycowe ciasteczka – jedno z lotosem, drugie z wołowiną na słodko. Ładnie wyglądają, ale smakują tak sobie – wrzesień to miesiąc księżycowy i na każdym kroku można dostać te ciasteczka albo dostać w twarz billboardem z hasłem „Moon Cake”. Często pakowane są w bardzo ładne pudełka i kosztują nawet po 500Y – takie ichnie bombonierki.
A propos – w Chinach prawie nie ma czekolady – są jakieś sprowadzane, ale chyba Chińczycy wola te swoje tradycyjne „słodycze”… ciasteczka z mięchem na słodko, słodkie kiełbaski, jakieś glutki żelatynowe pod każdą postacią, no i kacze dzioby i kurze łapki – mniam! :))
Na zachód słońca prawie już biegiem zmierzamy nad jezioro mijając po drodze całe pole kwitnących lotosów… a nad brzegiem niespodzianka – ciężko znaleźć miejsce na postawienie statywu, tylu tam było Chińczyków polujących na zachód z mniej lub bardziej wypasionymi lustrzankami. Gdzieś w tym tłumie odnajdujemy też naszych trzech bohaterskich zdobywców mostu 17stu piw. ;)))
Wieczorem poszliśmy się poszwendać po dzielnicy hutongów na południe od Placu Tian’an Men, za Bramą Przednią. Tam najbardziej drastycznie widać jak nowe (choć stylizowane) wypiera stare. Jest tam całkiem od podstaw odtworzona szeroka ulica Qian Men Dajie z zabytkowymi tramwajami, a przy niej dopiero urządzają się w stylizowanych budynkach sieciowe sklepy i fast foody. Wystarczy jednak skręcić w prawo w małe i wąskie uliczki żeby zobaczyć jak wyglądają prawdziwe hutongi (Dazhalan Jie). Małe bary, jedzenie sprzedawane na ulicy, stare składy jedwabiu, apteki-herbaciarnie i restauracja z pierożkami, które podobno jadła sama cesarzowa Cixi. Tam też robimy pierwsze zakupy pamiątek – pałeczki i jaśminowa herbata w kulkach które otwierają się w duży kwiat podczas parzenia.
Przy okazji ciekawostka: okazuje się, że Kasię praca zawsze znajdzie – nawet tysiące kilometrów od domu – bystre oko wypatrzyło plakat z reklamą aparatów słuchowych. ;))
Pekin jest zachwycający wieczorem. Wszystko jest ładnie oświetlone i choć wygląda na pierwszy rzut oka kiczowato – np. rzędy lampek na dachach Zakazanego Miasta – to ma jednak swój chiński urok.
Jest 11 września – i choć święto republiki jest dopiero 1 października, to już widać przygotowania do wielkiej imprezy na Placu Tiananmen. Wieczorem plac był już w większej części zamknięty – stały na nim jakieś samochody i pełną parą szła instalacja ogromnych ekranów, trybun itp.
Niestety nie wybraliśmy się wcześniej do Mauzoleum Mao – a teraz wejście już nie będzie możliwe. Szkoda – ale tym bardziej musimy jeszcze do Pekinu wrócić. Do Mauzoleum wejście jest bezpłatne – ale wchodzi się bez aparatów, plecaków, torebek (przechowalnia jest podobno po lewej stronie -trzeba przejść przez ulice). Rano widzieliśmy tam naprawdę spore kolejki – ale bardzo szybko się przesuwające (mniej więcej jak do Muzeów Watykańskich).
6 DZIEŃ – 12.09.2009 – PEKIN – ŚWIĄTYNIA NIEBA – ZABLOKOWANE MIASTO
O minusach mieszkania w centrum, o Środku Wszechświata w stolicy Państwa Środka, o tym że wszędzie jest daleko i o Wielkim Poszukiwaniu Czynnej Stacji Metra.
Mieszkanie w centrum ma swoje dobre strony (ma i złe – ale o tym później). Wsiadamy w naszym centrum wszechświata przy Zakazanym Mieście w autobus 60 i jedziemy do Świątyni Nieba aby zobaczyć to oficjalne centrum Wszechświata. W parku przy świątyni – to co chyba najbardziej podobało nam się w chińskich parkach – grupy ludzi tańczą, ćwiczą tai chi, śpiewają, grają na tradycyjnych instrumentach i oczywiście jedzą. A sam park jest ogromny – na sam widok jesteśmy zmęczeni.
Okrągła Świątynia Modłów o Dobry Urodzaj (Qinian Dian) z ogromnymi kolumnami robi wrażenie. Niestety jak do większości tego typu budowli można jedynie zaglądnąć do środka przez otwarte drzwi.
No i wreszcie centrum Wszechświata! Marmurowe kręgi i schody – a na środku Ołtarz Nieba. Teraz tylko trzeba poczekać na swoją kolej – bo wielu jest chętnych żeby choć na chwilkę znaleźć się w samym centrum.
W tym dniu już chyba trochę skumulowało się nam zmęczenie i bieganie przez ostatnie dni. A tu jak na złość ogromny upał i nie przyjeżdża żaden autobus. No i znowu błąd którego już nie popełnimy nigdy więcej w Pekinie – idziemy, bo przecież na mapie wygląda że to niedaleko. Niestety TYLKO wygląda – po dłuższej chwili docieramy do znajomej już odtworzonej ulicy hutongów Qian Men Dajie. A tam niespodzianka – ulica zamknięta przez policję. Na szczęście tubylcy przechodzili bokiem w małą, równoległą uliczkę – idziemy więc za nimi i docieramy znajomej dzielnicy ze sklepikami i barami.
Ryzykujemy i wchodzimy na obiad do jednego z barów – zwabiła nas informacja na wejściu „english menu”. Przy stoliku okazuje się, że jedynym udogodnieniem w menu są zdjęcia – mimo to udaje się nam zamówić dobre jedzenie… no i Colę – bo sobie przypominamy, że podobnie jak w Afryce może się przydać ;) – za 2 osoby płacimy 55Y (zastanawiamy się czy w menu bez zdjęć są niższe ceny?).
Po miłym obiadku kierujemy się do hostelu… i kolejna niespodzianka – nagle się okazuje ze wszystkie ulice dookoła Placu Tiananmen są już pozamykane! No tak, dzisiaj wieczorem będzie próba generalna przed Świętem Republiki – wszędzie policja i nie ma szans na przedostanie się. Może chociaż uda się dostać się do metra? Niestety mamy pecha, bo najbliższa stacja też jest zamknięta. Jedynym wyjściem okazuje się przedreptanie kolejnych kilometrów żeby dostać się do działającej stacji i z przesiadką nareszcie dotrzeć do hostelu.
Żeby było miło to całą noc strzelały sztuczne ognie – i tyle mniej więcej widzieliśmy z tej próby, bo w zasadzie nawet nie wolno nam było wychodzić z hostelu, o zbliżaniu się do placu Tiananmen nie wspominając. W hostelu wisi też informacja, że jeśli ktoś będzie tam w dniach 30 września – 2 października to nie będzie mógł wychodzić przez jakieś 48h z hostelu – jest w strefie zamkniętej. To jest ten minus mieszkania w centrum. ;)
7 DZIEŃ – 13.09.2009 – PEKIN – ŚWIĄTYNIE I CENTRUM OLIMPIJSKIE – W NOCY DO LUOYANG
O 17stu metrach Buddy, o ptasim gnieździe, o nowym zakazanym mieście, o cudownych smakach w KFC i o tym jak działa chiński dworzec raz jeszcze.
Ostatni dzień w Pekinie. Chyba mieliśmy naprawdę dość poruszania się po powierzchni – na koniec jeździmy tylko metrem! Jedziemy do Świątyni Lamaistycznej. Bilet jest ciekawy – bo jest w nim też mała płytka CD! Sama świątynia fantastyczna – najbardziej robią wrażenie posągi Buddy – uśmiechnięty siedzący i ogromny stojący -17-metrowy. Jest też fantastyczna mandala w szklanej gablocie. Tutaj też mnóstwo osób z kadzidełkami. Bardzo klimatycznie to wygląda.
Tuż obok jest Świątynia Konfucjusza. Zaraz za wejściem rzędy kamiennych tablic z nazwiskami urzędników, którzy zdali egzamin w ciągu ostatnich kilkuset lat. W bocznych pawilonach wystawa poświęcona Konfucjuszowi. Sama świątynia znacznie spokojniejsza niż poprzednia – dużo mniej ludzi.
Wracamy do podziemi żeby dostać się do centrum olimpijskiego. Przesiadamy się na niedawno wybudowaną linie metra – w sumie to prawie niemożliwe – ale jest jeszcze czyściej niż normalnie. To chyba nas najbardziej zaskoczyło w Pekinie i w sumie w całych Chinach – jest bardzo czysto! Wszystkie dworce, metro, ulice – aż błyszczą (dla porównania wchodząc na peron w Brukseli człowiek się zastanawia czy się nie przyklei do brudu pod nogami).
W wagonikach metra i w autobusach- reklamy to mało – jest telewizja. Praca o Kasi nadal nie zapomina – trafia na reportaż o dziewczynce z implantem ślimakowym.
No i wreszcie docieramy do centrum olimpijskiego. Pierwsze wrażenie – jakie to ogromne! Drugie – to jest gigantyczne! Po prawej mamy cudny Stadion Narodowy w kształcie ptasiego gniazda. Po lewej Water Cube – tam były zawody pływackie. Pomiędzy wielka aleja, którą biegł maraton. W lini prostej jest ona idealnie wytyczona do Zakazanego Miasta którego dachu widać w oddali. Mają rozmach Ci Chińczycy. Acha – drobiazgiem w całej tej scenerii jest zespół kilku wieżowców tworzących smoka. Głowa – najwyższy budynek ma wbudowany ogromy ekran.
Na koniec pobytu w Pekinie chcieliśmy posiedzieć sobie w Parku – tym zaraz przy Zakazanym mieście. Oczywiście jedziemy metrem. Trzeba trochę podejść od stacji. Mijamy słynną pekińską operę w kształcie bańki mydlanej a wejścia do parku ciągle nie ma. W końcu mur się kończy. Jakaś brama – ale ze strażnikami. Okazało się ze tak naprawdę cały park w części południowej to Nowe Zakazane Miasto – siedziba Partii. Ciekawe jest też to że na żadnym planie miasta nie było to zaznaczone! Nie muszę też wspominać ze odechciało nam się już i parku i trochę Pekinu. Te odległości są przerażające.
Ostatni dzień – to też historyczny moment. Jeszcze nigdy będąc w Tunezji, Egipcie czy innej Turcji nie było tak źle żebyśmy się rzucili na fast fooda. Niestety kuchnia w Pekinie, czy też generalnie na północy Chin doprowadziła do tego, że mieliśmy już dość smaku i zapachu tego jedzenia!!! Och jak cudownie smakował twister w KFC!! Oczywiście z sosem Dragon, w Europie takiego nie dostaniecie!
Przy okazji mała refleksja: restauracji KFC jest tam tyle, że mogliby spokojnie zamknąć wszystko w Polsce i nawet by nie poczuli że coś im ubyło. MacDonaldów jest niewiele mniej, no i prawie przy każdej większej ulicy można się napić syfiatej kawy od Starbucksa (właśnie otwarto pierwszy w Polsce i ludzie podobno jadą przez całą Warszawę żeby się potem lansować z papierowym kubkiem z zielonym logo).
Koniec dnia to pakowanie, jedzonko w restauracji i taxi na dworzec zachodni. Nagle odkrywamy ze taksówki są tu bardzo tanie – lepiej późno niż wcale. Za taxi płacimy 32Y. A dworzec… cóż, należało się tego spodziewać… ogromny! W całej Europie nie widzieliśmy tak dużego dworca.
Przy tej okazji jeszcze trochę o podróżowaniu pociągami – żeby wejść na teren gdzie są odjazdy trzeba pokazać bilet. Potem znaleźć właściwą poczekalnię dla naszego pociągu – też pokazując bilet. Poczekalnia jest oczywiście ogromna (tak na oko z pół boiska piłkarskiego). Około pół godziny przed odjazdem pociągu (jeśli to stacja początkowa) otwierają się bramki i jesteśmy wpuszczani na peron i do pociągu. Przed wejściem do wagonu też są sprawdzane bilety – my mamy sypialne „hard sleeper” (otwarty wagon z łóżkami piętrowymi po trzy w rzędzie, droższe są „soft sleeper” – zamykane przedziały z 4 łóżkami). Na 6 łóżek przypada stoliczek i termos z wrzątkiem.
Pani Wagonowa zbiera bilety (żeby się nie zniszczyły trzymane w kieszeni podczas snu) i daje takie blaszki (lub karty plastikowe) wielkości karty kredytowej – jest to w sumie bardzo wygodne bo pół godziny przed docelową stacją podróżny jest budzony i dostaje z powrotem swój bilecik. Tak powinno być – ale jak pani Wagonowa jest nieporządna może być z tym różnie.
W wesołym pociągu nim pogaszą światła leci sobie jakaś audycja z głośników, jeździ wózeczek z jedzeniem, a obsługa sprzedaje różne gadżety – np. etui ze składanymi pałeczkami, widelcem i łyżeczką. Potem Pani Wagonowa zasuwa zasłonki, układa buty tak żeby się w nocy nikt nie potknął i gasną światła w całym wagonie. Acha – wcześniej jeszcze toaleta. Są na wagon trzy umywalki w korytarzu + toaleta w typie chińskim. Na szczęście zamykana. Brrrr. No i tak sobie pomykamy przez noc do Luoyangu. A skoro już przy pociągach jesteśmy – najlepsza klasa pociągów i najszybsze to te z oznaczeniem T i możliwie małą cyferką przy T.
PEKIN – CENY
(1Y = 0,4zł)
– kolejka z lotniska – 25Y (ale podobno można taniej autobusem)
– Zakazane Miasto – 60Y
– Pałac Letni – 30Y (wstęp do Parku)
– Świątynia Nieba – 35Y (bilet na wszystko oprócz muzeum instrumentów)
– Świątynia Lamaistyczna – 25Y (w tym płytka)
– Świątynia Konfucjusza – 20Y
– Wielki Mur Badaling – 45Y
– taxi na dworzec – 32Y
– bilety do Luoyang – 185Y (cena jest uzależniona od wysokości łóżka – na górze są najtańsze)
– przejazd autobusem miejskim – 1-2Y
– autobus do Badaling Wielki Mur – 12Y
– metro – 2Y
– pranie w hostelu – 15Y za kg
– pałeczki – 10-20Y (albo i więcej)
– herbata jaśminowa w kulkach 50g – 28Y
– pierożki w restauracji – 12Y
– piwo w restauracji – 10-20Y
– kurczak z warzywami itp. w restauracji – ok. 30Y
– kawa na wynos – 18Y
– mała woda mineralna – 2-3Y
– bułeczki – 6-8Y
– 1 litr zielonej herbaty – 5,40Y
– twister w KFC – 8Y
ciąg dalszy nastąpi… wkrótce ;)
9 komentarzy
SUPER !!!
Gratuluję ciekawych relacji z niezwykłej podróży.
Życzę następnych podróży !!!
SUPER!!!! Ja też tam chcę :) Fantastyczna relacja, piękne zdjęcia. Czekam na ciąg dalszy :)
Ciesze się, że wreszcie cos piszecie o Waszej podróży, czekałam i sie doczekała. Świetna relacja, nic tylko jechać Waszymi śladami. Czekam na dalszy ciag. I z okazji Nowego Roku życze kolejnych super podróży i spełnienia innych planów i marzeń
wyjazd super ja tez jade do chin z przesiadka w moskwie
strasznie sie boje ale coz
napisz cos o odprawie gdzie sie czeka jak sie jest bez wizy czy samolot z polski jest z tego samego terminala co wylot do chin z gory dziekuje
podam ci email bedzie lepiej
[email protected]
e tam – nie ma się czego bać – my za tydzień znowu lecimy, i znowu przez Moskwę ;)
jeśli przerwę na przesiadkę masz krótszą niż 24h to nie potrzebujesz wizy, czekasz normalnie na terminalu (w tej części między kontrolą osobistą i bagażu podręcznego a gate’ami) – minus jest taki, że Szeremietiewo jest przeraźliwie nudnym miejscem… no i drogim, za zwykłego hot-doga można zapłacić koło $10
bagaże rejestrowane jak przy każdej przesiadce same przechodzą do właściwego samolotu ;)
Hey!!!
po przeczytaniu Waszego blogu zdecydowaliśmy, że lecimy do Chin- mamy nadzieję, że w październiku. Mam pytanie odnośnie wizy, czytaliśmy, że nie jest wymagana, a w biurze podróży powiedzieli nam że musimy mieć wizę :-( czy możecie mi napisać coś więcej na temat wizy :-)
Hey!!!
po przeczytaniu Waszego blogu zdecydowaliśmy, że lecimy do Chin- mamy nadzieję, że w październiku. Z tego co zrozumiałam nie potrzebuje wizy do Chin???
Karolino – wizy oczywiście są wymagane, natomiast ich załatwienie nie stanowi najmniejszego problemu – tutaj piszemy więcej o tym jak, gdzie i za ile: http://kasai.eu/2010/chiny-2010/
Tutaj masz oficjalne informacje i wnioski do wypełnienia: http://www.chinaembassy.org.pl/pol/lsyw/
A tu jeszcze trochę o wizach i o szczepieniach, które też dla własnego bezpieczeństwa lepiej mieć: http://kasai.eu/2009/wizy-przyszly/
Chiny to wspaniały kraj! Jestem pod jego wielkim wrażeniem. Ich kultura jest niesamowita, zupełnie inna niż nasza. Do podróży zainspirował mnie podróżnik Kazimierz Pawłowski. Pojechał i nie żałuję. Powiem więcej – chcę tam jeszcze wrócić:)