Dla przypomnienia: w pierwszej części relacji po kilku dniach spędzonych w Pekinie i jego okolicach wsiedliśmy do pociągu i ruszyliśmy wgłąb kraju.
W tej części będzie o 10ciu tysiącach Buddów, o tym co poza mnichami w Shaolin zobaczyć należy i jak pokłócić się z Chinką która mówi tylko po chińsku. A zatem ruszamy dalej…
Pokaż Chiny 2009 na większej mapie
8 DZIEŃ – 14.09.2009 – LUOYANG – MING YUAN YOUTH HOSTEL – GROTY LONGMEN
O tym jak upolować znośny hotel w niezbyt znośnie wyglądającej mieścinie i za co zapłacimy najdroższy w całej podróży bilet wejściowy.
Piękne te Chiny… ale nie Luoyang – śmiało można powiedzieć, że miasto które ma poniżej 2 mln mieszkańców to straszna dziura zabita dechami! Po dotarciu do tej „metropolii” chcąc nie chcąc zwiedzamy najpierw dworzec. Już pamiętacie jak to funkcjonuje – zaraz po przyjeździe trzeba kupić bilety żeby możliwie szybko i w dobrych warunkach się z tego miejsca wydostać… taki urok. Po krótkim zamieszaniu cali szczęśliwi mamy bilety do Xian (109Y). Było trochę z przeszkodami bo już następnego dnia chcieliśmy wyjechać i zostały tylko bilety na pociąg po północy – ale daleko nie jest, damy radę.
Śniadanie jemy w KFC – mają tam całkiem niezłe babeczki z ciasta francuskiego z nadzieniem budyniowym. Kolejna atrakcja to szukanie hotelu – wyglądało to tragicznie: brzydkie miasto, paskudne hotele. Po 2. nieudanych próbach docieramy wreszcie do Luo Yang Ming Yuan Youth Hostel. Mamy apartament z 2. sypialniami i łazienką z wielka wanną – 300Y (nr 617). Przy szukaniu hotelu jest najważniejsze żeby koniecznie zobaczyć kilka pokoi – wtedy można ocenić czy jest czysto i czy… nie ma zwierzątek (mała podpowiedź: trzeba patrzeć czy na ścianach nie ma śladów walk z robactwem stoczonych przez poprzednich gości).
Niezachwycające Luoyang przywitało nas też mało zachwycającą mżawką – nie przejmujemy się i ruszamy do Grot Longmen. Tym razem jako transport wybieramy taksówki – odległość niewielka, więc powinno być (i było) tanio (bezpieczniej wziąć taksówkę, która ma na szybie napisaną cenę za km – zielone w Luoyangu mają).
Przy grotach spotykamy bardzo sympatycznych Polaków – jadą odwrotnie niż my – od Hongkongu do Pekinu. Wstęp do grot okazuje się masakryczne drogi – 120Y (najdroższy bilet w całej podróży). Mimo to warto, bo same groty są niesamowite – na każdym kroku setki posągów Buddy, od kilkucentymetrowych po kilkunastometrowe. Te ostatnie robią oczywiście największe wrażenie.
Na końcu przechodzi się mostem na drugą stronę rzeki, gdzie jest wręcz „pocztówkowy” widok na wszystkie przed momentem odwiedzone posągi. Po tej stronie też są groty, ale jest ich mniej i są znacznie skromniejsze. Wracając warto się jeszcze wspiąć na niewielkie wzgórze ze świątynią (w niej to co zawsze: Budda, dzwon, bęben, kadzidła i dachy z fantastycznymi dachówkami).
Na terenie tego muzeum pod gołym niebem można się poruszać (oczywiście płatnymi dodatkowo) meleksami. Po drodze do parkingu w sklepikach można kupić „kamień z piwonią” – chyba jedyna „niekiczowata” rzecz do kupienia. Do centrum wracamy już autobusem (nr 83) – 1,5Y do samego dworca. W autobusie poznajemy Julię i Piotra z Gdańska (pozdrawiamy przy okazji) – razem idziemy na obiadek do… Mr Lee – czyli chińskiej wersji KFC – oczywiście z chińskimi potrawami. Jedzenie okazuje się całkiem niezłe. :))
W hotelu mamy też wycieczkę i indywidualnych turystów z Polski – wszyscy jedziemy podobnymi trasami i jeszcze wielokrotnie będziemy się „gdzieś w Chinach” spotykać… a wydawałoby się że to taki wielki kraj.
9 DZIEŃ – 15.09.2009 – LUOYANG – SHAOLIN – W NOCY DO XIAN
O tym jak typowa atrakcja turystyczna potrafi zaskoczyć i jak pokłócić się z Chinką.
W hotelu mieliśmy śniadanie. Niestety jeszcze chyba nie przestawiliśmy się na specyficzne smaki chińskich śniadań – z normalnych rzeczy były jajka, bułeczki na parze i jakieś takie paluszki na głębokim tłuszczu smażone. Wyglądało to wszystko tak odstraszająco, że zapomnieliśmy nawet zdjęcia zrobić.
Plany na dziś to klasztor Shaolin. Już poprzedniego wieczora umówiliśmy się z jedną z przedsiębiorczych pań przy dworcu, że przyjedzie po nas bus i zabierze do Klasztoru. Warunek był tylko jeden – nie ma nas obwozić po jakiś dodatkowych miejscach na trasie tylko prosto do Shaolin – cena przejazdu 40Y.
Jak się łatwo domyśleć bus okazał się autobusem – z dodatkowymi „atrakcjami” po drodze. Po drobnej kłótni przy pomocy pana z recepcji stanowczo dziękujemy i nie wsiadamy! Nasza przedsiębiorcza pani nie dała jednak za wygraną i w ciągu kilku minut załatwiła nam busa tylko dla nas. Niewątpliwym plusem okazało się to, że w 5 osób po prostu nam się to opłacało… choć oczywiście trzeba było się targować – z 500Y cena zeszła na 350Y. Do klasztoru jedzie się 1,5h i… nie ma czasu na nudę po drodze – Chińczycy maja naprawdę bardzo specyficzny sposób jazdy, od „wyprzedzania na klaksonie” zaczynając. ;))
Teren klasztoru jest ogromy! Polecamy wejść do budynku zaraz przy kasach – są tam zdjęcia i makieta całego terenu. Kompleks klasztorny to przede wszystkim szkoły kung fu – po drodze mijamy setki jednakowo ubranych dzieciaków ćwiczących na boiskach – oraz świątynie.
Nie mieliśmy jakoś zupełnie sprecyzowanego planu zwiedzania – przez przypadek – idąc za tłumem trafiliśmy do sali gdzie o 11.30 zaczęły się pokazy walk. Idąc dalej trafiliśmy do świątyni – warto zobaczyć, chociaż po Pekinie nie robi wielkiego wrażenia. Przy świątyni jest bardzo fajna restauracja – stosunkowo tania i z dobrą kawą. Największe wrażenie jednak robi Las Stup. Są fantastyczne, a każda z nich upamiętnia jakiegoś mistrza.
W Shaolin – podobnie jak wcześniej w Pekinie – na każdym kroku Chińczycy prosili nas żeby zrobić sobie z nimi zdjęcie. Dzięki temu że zdjęcie z gościem ma przynosić szczęście, to z całego wyjazdu mamy dużą kolekcje zdjęć z naszymi nowymi chińskimi znajomymi.
Z naszym kierowcą busa byliśmy umówieni na 15stą. Czasu było już niewiele – ale zachwyceni zdjęciami które widzieliśmy przy kasach chcieliśmy wjechać kolejką na górę. Kolejką – co ważne: tą dalej, po prawej stronie – cena 60Y. Widoki na górze zachwycające!!! Potwornie żałowaliśmy, że nie przybiegliśmy tutaj na samym początku. Żaden przewodnik o tym nie pisze, a mało kto wspomina o tym w relacjach, więc napiszemy to jasno i wyraźnie: Shaolin to nie tylko kung fu, las stup i świątynia!
Można tam spędzić cały dzień – jest na trasie stara świątynia, wiszące mostki, no i niesamowite skały wyglądające jak organy! Niestety nie mogliśmy tego wszystkiego zobaczyć – było już za mało czasu. Szkoda.
Chińskie trasy w górach są bardzo specyficzne – prawie zawsze można liczyć na chodniki, barierki. Nie zachwyca to z pewnością, jeśli się chce zobaczyć nieskażoną cywilizacją naturę, ale niestety trzeba się do tego tutaj przyzwyczaić. Z drugiej jednak strony patrząc na te chodniczki trzeba mieć świadomość, że bez nich zobaczenie tego wszystkiego byłoby praktycznie niemożliwe – na zdjęciach zobaczycie o co chodzi. ;))
Do busa dobiegliśmy dopiero na 17:30 – kierowca nie był zbytnio zachwycony i trzeba mu było trochę dopłacić za czekanie (twierdził, że nie dostał SMSa o zmianie godziny). Polecamy więc na przyszłość zarezerwować sobie cały dzień na Shaolin i koniecznie wliczyć maximum czasu na góry!
Wieczorem udało nam się znaleźć bardzo fajnie wyglądającą restaurację. Dużo tubylców i potrawy bardzo zachęcająco wyglądały. Jedyny minus – zero angielskiego u obsługi. Okazało się jednak, że mają menu ze zdjęciami – a co ważne na każdej stronie jest dodatkowo obrazek – np. ryba, świnka itp. No to damy rade! Zamówiliśmy znowu wspólnie trzy potrawy – przekonani, że zamawiamy trzy rodzaje potraw z mięsem.
W efekcie dostaliśmy – grzyby, wątróbkę i coś z kurczaka co mięsem na pewno nie było! Do tego był oczywiście ryż, zupa o smaku i wyglądzie wody z gotowania ryżu oraz napój o smaku budyniu zrobionego na wodzie. Zapłaciliśmy za te smakołyki 118Y i w sumie niewiele zjedliśmy. Pojawiły się nawet obawy, że już do końca wyjazdu zostaniemy wierni KFC – na szczęście nie było tak źle. :))
To już ostatni dzień w przecudnej urody Luoyangu. Pociąg mieliśmy o 00.30. Na dokładkę jeszcze trochę się spóźnił. Szczęśliwi wsiadamy z myślą, że zaraz pójdziemy spać – a tu czeka na nas niezbyt miła niespodzianka: na naszych łóżkach już ktoś wcześniej spał, a pościel nie została zmieniona. Taki 'drobny’ minus nie wsiadania do pociągu na pierwszej stacji. Pani Wagonowa (ta niestety należała do tych mało porządnych) oczywiście zupełnie nie wiedziała o co nam właściwie chodzi! (Chińczycy wsiadający z nami bez żadnych ceregieli po prostu się położyli na takiej pościeli). Awantura chińsko – angielsko – polska trwała ponad pół godziny. Pani w desperacji i zupełnie nie mogąc zrozumieć dlaczego nie rozumiemy jak do nas mówi po chińsku – zaczęła nam na karteczce pisać. Po chińsku. Skończyło się więc na awanturze obrazkowej i wywalczyliśmy nowe prześcieradła. Dobre i to.
Świt zastał nas średnio wyspanych na dworcu w Xi’an, a o tym co było dalej dowiecie się w następnym odcinku…
LUOYANG – CENY
– bilety do Xian 109Y
– pokój 5 osobowy w hostelu 300Y za noc
– taxi do grot Longmen 28Y
– Groty Longmen 120Y
– autobus z dworca do Grot 1,5Y nr 83
– wycieczka do Shaolin 40Y
– wynajęcie busa do Shaolin 350Y
– bilet na teren Shaolin 100Y
– kolejka gondolowa 60Y
– wejście na trasę w górach 5Y
Jedzenie:
– śniadanie w KFC (kawa, napój, twister i babeczki) 44Y
– obiadek dla 2 osób w Mr Lee 40Y
– pyszna kawa mrożona w Shaolin 20Y
3 komentarze
SUPER !!! to ja już tam jestem – czytając Wasze relacje. Gratuluję i życzę następnych ciekawych podróży.