To już tradycja, że będąc w nowym miejscu na bieżąco zapisujemy to, co wydaje się nam nowe, dziwne i ciekawe. Zapraszamy więc na nasze subiektywne odczucia.
Dużo czasu spędziliśmy w samochodzie, Kanada to kraj dużych odległości – tak dużych, że podaje się je w godzinach zamiast kilometrów.
Na początek garść naszych motoryzacyjnych spostrzeżeń:
- Większość samochodów ma rejestracje tylko z tyłu… można dzięki temu zaszaleć z przodu i zamontować sobie ukraińską tablicę ze swoim imieniem, albo rosyjską, albo coś. ;)
- Jeśli na trasie zobaczymy samochód policyjny stojący na poboczu to powinniśmy zjechać na lewy pas. Dotyczy to także innych pojazdów stojących na poboczu – dla ich bezpieczeństwa nie powinno się przejeżdżać tuż obok jeśli jest taka możliwość.
- Są skrzyżowania gdzie z każdej strony jest znak stop – pierwszy wjeżdża ten, kto pierwszy przyjechał.
- Poza Montrealem możemy na skrzyżowaniu skręcić w prawo na czerwonym świetle (nie ma tak jak u nas zielonych strzałek).
- Przy autostradach są parkingi z barami i często z informacją turystyczną gdzie mamy masę ulotek, informacje o pogodzie i korkach na autostradzie.
- Na ulicach spotkamy charakterystyczne żółte autobusy szkolne – identyczne jak w Stanach.
- Kanada to kraj dużych odległości, a dla miejscowych chyba dobrym sposobem na spędzanie wakacji są podróże z przyczepą lub camperem. Na trasie widzieliśmy wiele gigantycznych wypożyczalni gdzie stało takich pojazdów po kilkadziesiąt.
Wreszcie odkryliśmy sieć Airbnb. Dzięki temu mieliśmy okazję nocować w prywatnych, kanadyjskich domach, co dało okazję do wielu ciekawych obserwacji:
- Kanadyjskie domy, poza nielicznymi w których byliśmy, są wykonane z drewna! Wyglądają bardzo solidnie i są podobno bardzo ciepłe (mają zimy zazwyczaj po -30 st), a konstrukcja jest drewniana obłożona płytami i na to kamień, cegła czy inny siding. Budownictwo tego typu jest charakterystyczne dla Ameryki Północnej i Skandynawii.
- W kilku domach i hotelach widzieliśmy małe grzejniczki tuż przy podłodze, a przecież zimy maja solidne. W Polsce mamy przynajmniej trzy razy większe kaloryfery. ;)
- W kuchniach są gigantyczne kuchenki – nawet największy indyk wejdzie cały do piekarnika. Do lodówki zresztą też. ;)
- W dwóch mieszkaniach i dwóch hotelach (w sumie 6 nocy) nie było czajników. Jak już muszą („Poranną kawę piję w pracy, a herbaty nie lubię.„), to wodę gotują w mikrofalówce, lub w garnku na kuchence.
- Bardzo wysokie łóżka… a nawet jeszcze bardziej. :D Najwyższe widzieliśmy w sklepie – sięgało Kasi do pasa. :D
- Kochamy suszarki do prania. Zaczęło się w Japonii. Tutaj mają je wszyscy. Już zastanawiamy się gdzie ją postawić w naszym mieszkaniu. ;)
Temat którego nie może zabraknąć – toalety:
- Zdarzają się osobne krany z wodą dla psów i kotów.
- Suszarki do rąk z tak mocnym strumieniem powietrza, że aż przesuwała się skóra na dłoni. ;)
- Praktycznie we wszystkich toaletach, które odwiedziła Kasia, szpary w drzwiach były spore. Nawet na ok. centymetr… dziwne.
W Kanadzie odwiedziliśmy Quebec i Ontario. Niby jeden kraj, a różnice znaczne:
- pierwsze wrażenie z Ontario: jest tu trochę jak w Anglii (szczególnie w Niagara-on-the-lake), albo przynajmniej jak skrzyżowanie Europy z USA,
- w Quebec’u możemy za to poczuć się jak we Francji – napisy po francusku, strony hoteli tylko po francusku, ludzie mówiący tylko po francusku, itd. Jeszcze przed wyjazdem czytaliśmy, że w Quebec’u zdarza się że ktoś zupełnie nie zna angielskiego… No nie możliwe! I się zaczęło! Najpierw hostel który miał stronę tylko po francusku, potem inny gdzie odpisywali tylko po francusku, pani na recepcji która angielski znała głównie rękami. Ale szczyt był w kawiarni na prowincji. Chłopak nie kumał nawet tego, że Marek chce dwie kawy. I zamiast Late czekoladową dostaliśmy zwykłą. A w samym Quebecu, w Walmart, dopiero trzecia osoba wpadła na to, że pytamy o jedzenie dla dzieci (pokazywanie na migi i na Malwinę niewiele dawało). Ciekawa prowincja. :)
- co ciekawe, nie cały Quebec wygląda jak Francja – jadąc do położonego u ujścia fiordu Tadoussac poczujemy się jak w Norwegii.
Ciekawostki:
- Słynne kanadyjskie EH – bardzo się nam spodobało – w skrócie to tym jednym słówkiem EH Kanadyjczycy są podobno w stanie opisać cały świat ;)
- Ceny… niestety jest drogo. Jest chyba drożej niż w USA. Ale do prawdziwej szewskiej pasji doprowadzało nas to, że większość cen jest podawana bez podatku – wariactwo totalne!!!! Szczególnie, że nie wystarczy doliczyć sobie określony % – są podatki prowincjalne (różne stawki w Quebec i Ontario) i krajowe, dolicza się je, lub nie w zależności od rodzaju i ceny produktu. Dopiero przy kasie dowiadujesz się ile właściwie zapłacisz.
- Jeśli odwiedzicie Kanadę, to na 100% natkniecie się na kawiarnie Tim Hortons. „Hortonków” jest bardzo dużo – więcej nawet niż McDonalds. Wygląda na to, że Kanadyjczycy lubią kawę bardziej niż burgery, i może nawet wolą posiedzieć sobie przy kawie niż przy piwie. :)
- Jet lag – nie mamy z nim problemów w Azji – ale zawsze po powrocie do domu się przewracamy. Dlatego baliśmy się jak to będzie gdy ruszymy do Kanady – i nie było nic! Jesteśmy chyba rasowymi podróżnikami :) jak jest ciekawie i jest co zwiedzać nie ma mowy o jet lagu. :)
Symbol Kanady? Liść klonu? Ale nie tylko – łoś, niedźwiedź, bóbr, inukshuk (ludzik z kamieni)
Co nam się nie spodobało? Na szczęście niewiele:
– denerwujące jest podawanie cen bez podatku,
– szpary w drzwiach toalet, nawet na centymetr,
– płatne wózki na bagaże na lotnisku.
2 komentarze
Kochani… 99% montrealczykow zna angielski…oni nie lubia innych niz francuzow..to nadete barany…a prawdziwa Kanada zaczyna sie na zachod I poludnie od Prerii…zapraszam do Edmonton Alberta..mieszkam tu 40 lat… montreal I Toronto TO NIE KANADA!!!!
To w sumie ciekawe, że większość spraw (zwłaszcza ruch drogowy i ceny bez podatków) jest identyczna jak w USA.