Jednak Japonia to nie Oman i już po kilku dniach w Tokio wiedzieliśmy że nie będzie lekko… Zwiedzanie miast z dzieckiem nie jest tak relaksujące jak oglądanie przyrody w Omanie, gdzie nie do przecenienia był własny transport i pełna niezależność. Mimo wszystko Malwinka przystosowała się doskonale – zachwycona ogląda ludzi w metrze i macha do uśmiechniętych Japończyków krzyczących na jej widok „kawaii” (słodka). :)) Nocowanie.pl - najlepsze noclegi w dobrej cenie. Rezerwuj online!
Tym razem nie będziemy odkrywać Japonii tylko we trójkę – odważyła się z nami pojechać Gosia z Dublina! Na początek zabierzemy Was do Tokio, Kamakury i Enoshimy.
Dzień 1 (25-26.04) – Warszawa – Doha – Tokio
Tym razem znowu lecieliśmy liniami Qatar Airways – bilety kupione oczywiście na fantastycznej styczniowej promocji.
Podróż dłużyła się niemiłosiernie – po 5 godzinach lotu Warszawa-Doha mieliśmy aż 6 godzin przerwy w Katarze. Lotnisko w Doha nie jest może najgorsze, ale daleko mu do Singapuru. Dla nas największym jego plusem jest totalna egzotyka – tutaj przesiadają się chyba wszystkie kraje arabskie i pół Azji, z całym kolorytem strojów, rysów twarzy i koloru skory.
Na lotnisku odkryliśmy, że przy czekaniu na przesiadkę ok. 6h, mamy bezpłatne jedzenie (restauracja w rogu terminalu przy sali modlitw i placu zabaw). Pan przy stoliku obok wydaje vouchera po pokazaniu karty pokładowej i w sumie nawet nie sprawdza ile czekamy na kolejny samolot (niestety gdy wracaliśmy w maju, to okazało się, że kwiecień był ostatnim miesiącem takich bezpłatnych posiłków).
Kolejny plus lotniska, to miejsca do odpoczynku – dostaje się kocyk i można się wygodnie (w miarę) wyciągnąć na leżance. Niestety jest tam dość głośno, mocne światło i klima na max – nawet kocyk nie pomagał. Drugie takie miejsce jest pomiędzy salą modlitw i restauracją – tam już jest znacznie ciszej i zgaszone światło.
Papierki potrzebne do wizy japońskiej i deklaracje celną wypełniliśmy jeszcze w samolocie. Pytania są… dziwne, łącznie z tym ile i jakie owoce wwozisz. ;)
Po wylądowaniu w Naricie nasz samolot zaparkował obok A380 – ależ to jest wielkie!!! Miał podpięte aż trzy rękawy!
Z lotniska jedziemy do hostelu K’House – kolejka + metro (ok. 80 min). Opcji dojazdu z lotniska jest kilka, my wybieramy najtańszą, zgodnie z sugestią hostelu (1060yen za osobę). Hostel bardzo czysty i przemili ludzie! Przy wejściu wita nas tabliczka z imionami osób, które danego dnia przyjeżdżają. Malwinka też zachwycona – słyszy cały czas kawaii, a dziewczyny z recepcji nie mogą się od niej oderwać… tego wieczoru wyszły do domu godzinę później niż zwykle. ;)
Pokój dostaliśmy mały ale do przeżycia – deficyt przestrzeni życiowej widać w Japonii na każdym niemal kroku. ;))
A na kolację nasze pierwsze bento i sushi z 7eleven! Przepyszne! To jednak mieli rację wszyscy Ci, którzy pisali że gotowe jedzenie w Japonii jest bardzo dobre!
Wydatki:
- przejazd lotnisko Narita – hostel – 1060 Y za osobe
- zakupy spożywcze – 2131 Y
- Hostel – 3 noce, 3 osoby – 29700 Y
- kaucja za wtyczkę w hostelu – 1000 Y
Dzień 2 (27.04) – Tokio
W hostelu jest cala masa przydatnych informacji – gdzie jeść, pić, co zwiedzać i o aktualnych atrakcjach w mieście. Dzięki temu idziemy na festiwal sumo – spacerkiem z hostelu. Zawodników na arenie wprawdzie nie widzieliśmy, ale samą arenę tak. No i jemy zupkę miso nalewaną przez sporych panów w kimonach.
Pierwsze wyjście na Japońską ulice jest juz zaskakujące – tutaj jeżdżą zupełnie inne samochody niż u nas! Domy tez są specyficzne – głównie ze względu na bezpieczeństwo w czasie trzęsień ziemi.
Idąc spacerkiem ze stadionu sumo zaglądamy do małego parku i na market rybny. Ale tam ciekawie jest chyba tylko jak załapie się rano na wejściówkę na licytację tuńczyków (wchodzi tylko 120 osób). Można też pochodzić po budkach z jedzeniem. Nie byliśmy jednak głodni i poszliśmy do parku Hama Rikyū. Niestety po kwitnących wiśniach ani śladu. Niektóre drzewa miały już owoce. Ale kwitły piwonie, azalie i irysy. Pyszne lody – z Oreo i zielone z… cóż, mamy nazwę po japońsku, a zapytany Pan tłumaczył nam pokazując na trawę. ;))
Z parku płyniemy na krótką wycieczkę stateczkiem – widoki na mosty, wieże i śmieszny budynek z płomieniem na dachu. Wysiadamy w dzielnicy Asakusa tuż obok świątyni Sensōji, czyli największej świątyni buddyjskiej w Tokio. Znajduje się tam złoty wizerunek Kannon, buddyjskiej bogini miłosierdzia.
Przy świątyni tłumy, a my byliśmy okropnie głodni. Niestety o głodzie strasznie kiepsko się zwiedza. To chyba najmniej wyeksplorowana świątynia w naszej azjatyckiej karierze oglądaczy świątyń! Przy świątyni setki sklepików z jedzeniem i pamiątkami (są oczywiście skarpetki do japonek!). Są też rikszarze tradycyjnie ubrani.
Pierwszy dzień w Tokio postanowiliśmy zakończyć w restauracji. Tuz obok naszego hostelu jest malutka knajpka serwująca okonomiyaki. Menu było niestety tylko po japońsku, ale były zdjęcia i z wesołymi kucharzami można było dogadać się po angielsku. Jedzenie było przepyszne! Malwinka część imprezy przespała, a jak się obudziła dostała od kelnera żurawia origami.
Wracamy do hostelu i robimy po drodze zakupy – oczywiście nowe benta i sushi, tym razem z Family Markt.
Wydatki:
- przejazd metrem – 210 Y
- zakupy spożywcze – 1566 Y
- park – 300 Y
- restauracja – 3450 Y za 3 osoby
- rejs statkiem – 600 Y za osobę
- lody w parku – 350 Y za kulkę
- koszulka sumo – 1000 Y
- zupa miso – 500 Y
Dzień 3 (28.04) – Kamakura i Enoshima
Rano docieramy metrem na Tokyo Station. Wreszcie wymieniamy JR Pass. Tu mała dygresja: chcieliśmy je wymienić na lotnisku, zaraz po przylocie, ale było późno i kolejka do centrum była za 5 min – zdecydowaliśmy wymienić je później… Zapewne wielu uzna to za oczywistość – jednak gdyby się ktoś zastanawiał, to dobra rada od nas: lepiej zrobić to od razu po przylocie, będzie mniej kłopotu i straconego czasu później. Można sobie wybrać dzień aktywowania, nie musi się zaczynać w dniu wymiany.
Korzystając z okazji robimy rezerwację miejscówek na pociąg do Kioto.
Na dworcu odkryliśmy, że na każdej stacji są wystawione stempelki i można zebrać całą kolekcję pieczątek! A dokładnie 77. :)
Dzisiaj tez nasza gromadka się rozdziela – Gosia zostaje w Tokio, a my wyruszamy do Kamakury – bezpośrednim pociągiem (na JR Pass). Wysiadamy wcześniej na stacji gdzie zaraz zaczyna się spory kompleks ze świątyniami – Engaku. Tam zobaczyć można jeden z największych dzwonów w Japonii – jest na górce z widokiem na okolice. Jest to też jedna z najważniejszych świątyń buddyzmu zen w Japonii.
Tutaj kupujemy nasze notesiki na świątynne wpisy czyli – goshuinchō. Sami na to nie wpadliśmy – wiemy dzięki fantastycznej skarbnicy wiedzy o Japonii: Japonia Bliżej.
To jedno z lepszych miejsc żeby to zrobić. Pani była przemiła i były wystawione trzy wzory do wyboru. W Kamakurze, przy Wielkim Buddzie, znacznie więcej turystów i może być trudniej. Teren ze świątyniami jest spory. Są tam małe cmentarze, laski bambusowe i budynki kryte strzechą!
Wychodząc ze świątyń, na dole w sklepiku czekały na nas już gotowe wpisy w naszych notesikach. Niestety przy okazji spłukaliśmy się z kasy… a ponieważ była niedziela, to żaden z okolicznych bankomatów nie zechciał nic wypłacić. Sprawdziliśmy ich ze cztery, w każdym wszystkie karty – bez powodzenia. Jeden nawet połknął kartę i nie chciał jej oddać – trzeba było złapać za słuchawkę obok bankomatu i dogadać się z panią z infolinii banku, jakimś cudem się udało.
Jedziemy zatem do centrum Kamakury – kolejka z Kamakury do Enoshimy jest niestety prywatna, nie objęta JR Pass… czyli płatna dodatkowo. Niestety za bilet na stacji zapłacić kartą się nie uda (w Chinach można :p ), tak więc wracamy do polowania na bankomat. Pomógł nam w końcu spotkany Amerykanin i grupa Australijczyków – podpowiedzieli, że w 7eleven są bankomaty, które działają zawsze. Jak na złość w okolicy dworca nie było ani jednego sklepu tej sieci – ruszyliśmy zatem w kierunku Wielkiego Buddy na piechotę. Po drodze trafił się w końcu 7eleven – byliśmy uratowani!
W sumie problemy z bankomatami ukradły nam ok. 2 godziny z tego dnia. Mimo wszystko możemy polecić ten 15-20 minutowy spacerek do świątyni Daibutsu i oglądanie po drodze ciekawych sklepików i dekielków na ulicy.
Budda faktycznie robi wrażenie – pomnik jest ogromny. Można do niego wejść, ale kolejka była spora. Zdobyliśmy też kolejny wpis do naszego świątynnego notesika. Po małym pikniku w cieniu Buddy ruszamy do Enoshimy.
Wracamy na dworzec i trzeba się znowu przebić przez ogromne tłumy na ulicy. Po drodze skusiły nas lody – znowu przepyszne z oreo (spodziewajcie się wkrótce na Degusto przepisu na mrożoną kawę z oreo) i porzeczkowe – ale o smaku czerwonych porzeczek!
Gdy dochodzimy na stację kolejki nie jest nam już wesoło – właśnie odjeżdżają pociągi w obie strony, kompletnie zapchane! A na peronie nadal stoją ludzie! Udało się nam jednak dostać na peron, a potem do kolejki. Tłum był jednak ogromny. Wszyscy prawie wysiedli w Enoshimie. Wreszcie widzimy morze!
Mostem dostajemy się na wyspę. Marek idzie zdobywać świątynie i 300 schodów do niej prowadzących aby potem zadzwonić Dzwonem Smoczej Miłości, A ja siedzę z widokiem na morze i się opalam. Malwinka śpi. :)
Niestety brakło nam czasu żeby zobaczyć całą wyspę – zobaczcie co nas ominęło TUTAJ.
Na wyspie byliśmy prawie do zachodu słońca. Gdy słońce nie świeciło już tak mocno, zobaczyliśmy na horyzoncie zarys Fuji! Jakaż ona jest ładna!
Z Enoshimy postanowiliśmy wydostać się nie tak jak przyjechaliśmy, tylko kolejką Shonan Monorail (wysoki budynek zaraz przy dworcu tradycyjnej kolejki). Tutaj nie było tłumu i błyskawicznie dotarliśmy do Ofuna.
Ze stacji końcowej widać gigantyczną głowę posagu boginii – pewnie Kannon.
Do Tokio dotarliśmy kolejka z Ofuny na JR Pass. Na dworcu widzieliśmy kilka „lolitek” a z tą najbardziej okazyjną mamy zdjęcie.
Wydatki:
- Metro – 110 Y
- Kolejka do Kamakury – na JR Pass
- Kolejka do Enoshimy – 250 Y za osobę
- Monorei Enoshima – Ofushima – 300 Y za osobę
- lody – 400 Y
- Wstępy do świątyni – 300 Y
- Książeczka i wpis – 1500 Y
- Wpis w świątyni z wielkim Buddą – 300 Y
Dzień 4 (29.04) – Tokio – Kioto
Wielkich planów na dziś nie mieliśmy, ale żeby tak nic, to się nie spodziewałam… Gosia pojechała bladym świtem do Osaki. My mieliśmy wstać rano – i na planach się skończyło. Chcieliśmy zostawić torby w przechowalni na głównym dworcu i nic z tego. Wszystko zapchane, a do jedynej przechowalni, gdzie jeszcze były miejsca, gigantyczna kolejka… Golden Week. Szkoda, że nie zostawiliśmy bagaży w hostelu. Reasumując – dobrze, że późno wygrzebaliśmy się z hotelu, bo byłby problem co zrobić z czasem i torbami. A tak spokojnie ;) odkrywamy sobie dworzec główny i oglądamy boskie Shinkanseny.
Droga do Kioto minęła błyskawicznie, 2 godziny i jakieś 450km. Pociąg faktycznie bardzo wygodny. Przy rezerwacji prosiliśmy o miejsce na większy bagaż (są takie z przodu i tylu wagonu).
W Kioto do hostelu Haruya docieramy w końcu metrem, ale jednak wygodniej poruszać się po mieście autobusami (100, 101, 102 jadą do wszystkich atrakcyjnych turystycznie miejsc).
Zaczynamy nasza przygodę w Kioto! Mam nadzieje, że nas nie rozczaruje, bo jesteśmy nastawieni że będzie niesamowicie. ;)
Po Tokio mamy mieszane uczucia… w sumie podobnie jak w Chinach tylko duuużo drożej. Niby nowocześnie i czysto, ale w Singapurze, czy Szanghaju było BARDZIEJ… :)
9 komentarzy
Faaaaajnie. :)
Och, tęęęęskno jeszcze bardziej. Dzięki za to, że mogłam jeszcze raz podróżować (choć tylko w myślach) po Japonii. Ten budynek ze złotym płomieniem to siedziba Asahi, czyli koncernu, który produkuje między innymi piwo – właśnie ten złoty płomień ma niby oznaczać piankę na browarze. Yyyy, mi ten kształt przypomina raczej plemnika. A córka naprawdę kawaii. Zamierzam przeczytać też inne Wasze wpisy. Widzę, że także jesteście w lipcowym konkursie Japonii On-line : ) Też mam tam dwie foty – para weselna i sklep z rzeczami wytworzonymi przez osoby niepełnosprawne. Aaa co do zielonych lodów, to może były o smaku zielonej herbaty albo pistacji, albo ziół? A w sumie smak trawy w Japonii nie zdziwiłby mnie : >
Świetny blog. Subskrypcja kliknięta i lajk na fanpejdżu też : D
Dzięki za miłe słowa :)
Te lody to na pewno nie była herbata (pytaliśmy), ani pistacje – zostają zioła. ;)
jeeej! no to córeczka Wam świat zwiedzi zanim pierwsze sisiu na nocnik zrobi! :*
buźka :)
Witajcie, chcialabym sie zapytac gdzie mozna dostac stempelki na stacjach? Proszę o dokladniejszy opis gdzie szukac. Pozdrawiam:)
Zazwyczaj gdzieś przy wejściu – w okolicach bramek, gdzie sprawdzane są bilety.
Na dużych stacjach może być problem ze znalezieniem, ale wystarczy zapytać kogoś z obsługi (pokaż pieczątki, które już masz, domyślą się o co chodzi). :)