Układając nasz plan na Japonię zastanawialiśmy się czy odwiedzić Hiroszimę. Słyszeliśmy zdania, że miasto jest nieciekawe i lepiej zobaczyć coś innego. Zdecydowaliśmy się mimo wszystko tam pojechać i wiemy już, że zdecydowanie było warto. Miasto, jak miasto – ale poznając Japonię nie można nie zobaczyć Katedry Bomby Atomowej i zadumać się choć na chwilkę nad bolesną historią tego kraju i jednym z najczarniejszych zdarzeń w historii ludzkości.
Z Hiroszimy łatwo też jest dotrzeć na wyspę Miyajima – a to bezsprzecznie jedna z najwyższych pozycji na naszej liście miejsc do zobaczenia w Japonii.
Dzień 8 (3.05) – Himeji, Hiroszima
Z Kioto wyruszyliśmy w drogę do Hiroszimy wczesnym rankiem (miejsca w pociągu zarezerwowaliśmy dzień wcześniej). Zrobiliśmy jednak przerwę w Himeji żeby zobaczyć Zamek Białej Czapli.
Wiedzieliśmy wprawdzie że zamek jest w remoncie, ale postanowiliśmy jednak tu zajrzeć. Bagaże chcieliśmy zostawić w schowku, ale po przygodzie w Tokio mieliśmy obawy czy się uda. Na szczęście nie było problemów.
Zamek faktycznie przykryty jest wielkim kontenerem. Widać przy tym jaki jest gigantyczny! Widoczne są tylko nieliczne budynki w otoczeniu. Dzięki temu możemy sobie wyobrazić jak piękny jest zamek! Dachy są niesamowicie pięknie zdobione i przypominają koronki! Na czas remontu niestety nie wchodzi się do środka, ale po odstaniu swojego w 2ch kolejkach można wjechać windą na rusztowanie i może nawet dotknąć zamkowego dachu… niestety mamy alergię na kolejki (Japończycy za to je uwielbiają), tak więc przespacerowaliśmy się tylko po dziedzińcach wewnętrznych oraz korytarzem w murach obronnych.
Zamku zbyt długo nie zwiedzaliśmy, ale wiedzieliśmy że w pobliżu są podobno piękne ogrody Kōko-en, zaprojektowane w stylu Edo. Faktycznie, ogrody były, ale że piękne to za mało powiedziane! Tak cudownie wypielęgnowanych i skomponowanych roślin nigdzie wcześniej nie widzieliśmy! A trochę tych ogrodów było: w Chinach, Singapurze, czy w samej Europie. ;)
Na zamek i ogrody mieliśmy czas do 17 (ok. 6 godzin) wystarczyło na styk, ale jeszcze z godzinkę można by było w ogrodach posiedzieć. Jest tam pawilon w którym można zobaczyć ceremonie picia herbaty i napić się herbaty za jedyne 500Y (ok. 15 zł). Nas ta przyjemność ominęła – już widzę jak Malwinka przestawia czareczki i całą
ceremonię po swojemu. ;)
Na dworcu czekała na nas jeszcze jedna atrakcja (a nawet dwie, bo nie pamiętaliśmy gdzie są schowki z naszymi bagażami i miotaliśmy się w panice po dworcu jak pijane króliki) – jest tam wystawiony przepięknie ozdobiony i wyszywany chram. W Himeji są cykliczne imprezy – Kenka-matsuri – kiedy nosi się chramy i uderza o siebie (sic!) by tym zadowolić bogów.
Do Hiroszimy docieramy po godzinie i spacerkiem idziemy do hotelu niedaleko dworca – Urbain Hiroshima Executive. Pokój czysty i malutki. Padamy ze zmęczenia, ale Marek bohater robi pranie – bezpłatnie na dole. Pierwszy raz suszymy pranie w suszarce i oboje już wiemy, że ją uwielbiamy!!! 40 minut i wszystko suche i prawie jak po prasowaniu!
Dzień 9 (4.05) – Wyspa Miyajima, Hiroszima
W hotelu mieliśmy śniadanie – było w wersji częściowo japońskiej – ryż, zupka miso z automatu i bułeczki. Na wyspę jedziemy o 8.37 (pociągi co kilka minut) na kartę JR z peronu 1 linia Sanyo (ok. 20 minut) kierunek Iwakuni, do Miyajimaguchi. Z dworca prosto na prom (bezpłatny, oznaczenia JR) – ok. 10-15 minut). Warto stać na prawej burcie – ładny widok na bramę tori.
Przy okazji cenna rada: lepiej zaopatrzyć się w bento w Hiroszimie, lub na dworcu. Na wyspie głównie drobne przekąski albo restauracje (najczęściej ze sporymi kolejkami, tak na oko nawet godzina czekania… no ale stanie w kolejkach to japoński sport narodowy).
Na wyspie, już przy wyjściu z budynku, wita nas sarenka :) Są niesamowite! Nie są nachalne, choć dwa razy widzieliśmy jak zjadła komuś mapę i skubnęła też naszą ulotkę. Na szczęście nie są tak złośliwe jak np. małpy w Malezji. No i zawsze można wrócić do budynku terminala promowego po kolejną mapkę. ;)
Z przystani promu idziemy na prawo. Cala alejka wzdłuż morza jest obsadzona sosnami i stoją tam latarenki. Rano największa w Japonii Tori (z 1875 r) jest jeszcze częściowo w wodzie. Przy wejściu do chramu Itsukushima (na palach) są godziny kiedy danego dnia poziom wody jest najwyższy i najniższy. Niestety do tej świątyni nie udało się wejść – gigantyczna kolejka do wejścia była przez cały dzień.
Wracając do pływów morskich: jeśli gdzieś, najczęściej na jakimś blogu, wyczytasz że na wyspę trzeba koniecznie przypłynąć wcześnie rano (albo o innej, określonej porze), bo wtedy jest odpływ i można dojść do Tori, to wiedz, że ten kto to pisał nie uważał na geografii. Pory przypływów zależą od godziny przejścia księżyca nad danym miejscem, a to nie ma stałej godziny… w naszym przypadku najniższy poziom wody był ok. 11:30. ;)
Godziny przypływów i odpływów na najbliższe 7 dni znajdziesz tutaj.
Zwiedzamy kilka okolicznych świątyń. Szczególnie niesamowite wrażenie robi Świątynia Tysiąca Mat – nie jest cukierkowo kolorowa, są tylko ogromne bele surowego drewna. Mat w rzeczywistości jest ok 450, a według legendy chram został zbudowany z jednego drzewa kamforowego.
Schodzimy na dół, na plażę, bo właśnie jest najniższy poziom morza i do bramy Tori można podejść. Niesamowite uczucie – kilka godzin temu była tu głęboka woda.
Wracamy na ławeczki przy latarenkach i robimy mały piknik. Wreszcie udało się nam zachować jak prawdziwi Japończycy i postać w kolejce za jedzeniem. Czytaliśmy w przewodniku, że na wyspie można zjeść małże z grilla. No to zjedliśmy… szału nie ma. ;) Kolejki ustawiały się nie tylko do jedzenie. Jeśłi jakaś sarenka wyraziła przyzwolenie na głaskanie – zaraz ustawiał sie do niej rząd Japończyków – oczywiście w kolejce ;)
Odwiedziliśmy jeszcze jedną świątynię Daisho-in – szczególnie zachwyciły nas kamienne figurki w szydełkowych czapeczkach. Jest tam też jedna sala z latarenkami. Naprawdę fajne miejsce.
Kusiło nas żeby wjechać kolejką na górę Misen, ale chyba przy Malwince bardziej się przykładamy do tego żeby więcej posiedzieć i niespiesznie pozwiedzać, niż żeby w biegu zaliczać kolejne atrakcje. Tak wiec kolejka przegrała. Wracając już na prom kupiliśmy miejscowe ciasteczka w kształcie liści klonu. Kupiliśmy je, bo były z różnymi nadzieniami. Wcześniej trafialiśmy tylko z fasolą. A fasoli na słodko już się w Chinach najedliśmy – także tego, dziękuję bardzo. ;)
Kolejną atrakcją, z której nie skorzystaliśmy, był rejs łódeczką pod bramę Tori. W sumie można
fajne zdjęcie zrobić, ale pogoda nie zachęcała – niebo było szaro-bure.
Do Hiroszimy wróciliśmy dość szybko. Już mieliśmy wracać do hotelu, ale jednak postanowiliśmy zobaczyć jeszcze miasto – wsiedliśmy w tramwaj i przy ostatnich promieniach słońca oglądaliśmy ulice.
To chyba jedno z niewielu miast w Japonii, jeśli nie jedyne, które zachowało linie tramwajowe.
Kilka lat temu władze miasta nawet się przymierzały żeby je zlikwidować, ale spotkali się z masowymi protestami. Bo tamtejsze tramwaje to symbol. Po wybuchu bomby atomowej tramwajarze, ryzykując swoje zdrowie zabierali rannych z miejsc najbardziej skażonych. Choć z drugiej strony czytałam ze powodem pozostawienia tramwajów było położenie miasta w delcie rzeki, co spowodowałoby wysokie koszty budowy metra. Jaki to powód by nie był, tramwaje są mocno zabytkowe i stanowią ciekawą atrakcję na tle Japońskiej nowoczesności.
Hiroszima to typowe nowoczesne miasto – niby nie ma się czym zachwycać, ale przecież nie przyjeżdża się tutaj na takie typowe zwiedzanie. Pytanie „jak Ci się podobało w Hiroszimie” jest tak samo na miejscu co „jak Ci się podobało w Oświęcimiu”…
Wysiedliśmy przy parku i zaraz zobaczyliśmy najbardziej charakterystyczny budynek, kojarzący się nieodłącznie z tym miastem i jego wielką tragedią: Katedrę Bomby Atomowej (Genbaku Dōmu). Jedyny ocalały z wybuchu budynek stał się pomnikiem pokoju i pamięci o ofiarach, a jednocześnie ostrzeżeniem dla przyszłych pokoleń.
Niestety wojny nigdy nie są czarno-białe. Nie ma strony całkowicie dobrej i tylko złej. Wbrew temu, czego uczy się obecnie w japońskich szkołach, Japonia nie była niewinną ofiarą tej wojny i nie można zapominać ile zła w całej Azji wyrządzili w tamtym czasie Japończycy (ślady tego widzieliśmy choćby w Malezji). Zadziwiające jest to, że w tej jednej chwili z agresywnego kraju dążącego do podbicia całej Azji stali się narodem miłującym pokój, który ma to nawet wpisane w konstytucji.
Obecna Katedra Bomby Atomowej to dawny budynek Izby Przemysłowo-Handlowej. Zachował się dlatego, że był jedynie 150m w poziomie od epicentrum detonacji bomby, które nastąpiło 600m nad ziemią – siła wybuchu spadła na żelbetonową konstrukcję niemal pionowo, dlatego ściany wytrzymały uderzenie… poza tym jednym budynkiem wszystko w promieniu 3km zostało doszczętnie zniszczone. W jednej chwili zginęło 70 tys. osób, a kolejne 70 tys. w następstwie odniesionych obrażeń i napromieniowania.
Byliśmy też po drugiej stronie rzeki zobaczyć dzwon pokoju, pomnik dziewczynki z żurawiem, wieczny ogień i cenotaf, czyli symboliczny grobowiec zawierający karteczki z imionami wszystkich ofiar. Smutne i przygnębiające miejsca, skłaniające do wielu refleksji.
Do hotelu wróciliśmy wieczorem żeby się spakować. Postanowiliśmy wracać do Kioto wcześnie rano by uniknąć tłoku w pociągach (koniec Golden Week). Zrezygnowaliśmy z zobaczenia zamku i muzeum bomby atomowej.
Wydatki:
- schowek na dworcu, największy – 600Y
- bilet łączony: zamek + ogród Koko-En w Himeji – 560Y
- sam zamek w Himeji – 400Y
- sam ogród Koko-En w Himeji – 300Y
- ceremonia herbaty w ogrodzie w Himeji – 500Y
- hotel Urbain Hiroshima Executive – 8100Y za dwójkę za noc (bezproblemowa rezerwacja przez maila, bez zaliczki, czy podawania danych karty kredytowej)
- ciasteczka na wyspie 70-80Y za sztukę
- naleśnik na wyspie – 300Y
- świątynia tysiąca mat – 100Y
- grillowane małże – 400Y
Więcej zdjęć:
2 komentarze
Cześć, czy Hiroszime oraz Miyajime da się zobaczyć w jeden dzień, czy lepiej rozbić pobyt na dwa dni?
Hej, my zrobiliśmy w jeden dzień. Tzn przyjechaliśmy wieczorem do Hiroszimy i po nocy w hotelu ruszyliśmy możliwie wcześnie na wyspę. Wracając pojechaliśmy jeszcze na miasto – ale to już było dosłownie na zachód słońca i wieczór. Aż sama musiałam popatrzeć na tekst powyżej jak to rozegraliśmy. Czyli jak najbardziej jest to możliwe, ale nocowaliśmy w Hiroszimie dwie noce. Pozdrawiam i powodzenia!