Pierwszy raz na Kasai.eu mamy tekst gościa – Małgosi, która była z nami w Japonii. Jeździliśmy razem, ale były też takie dni, kiedy każdy zwiedzał na własną rękę. Gdy my ruszyliśmy do Enoshimy i Kamakury, a Gosia w tym czasie buszowała po Tokio.
Nocowanie.pl - najlepsze noclegi w dobrej cenie. Rezerwuj online!
Odkąd zobaczyłam zabawny reportaż z podroży po Japonii pewnego Irlandczyka stwierdziłam, że Tokio muszę zobaczyć w niedziele. Dlaczego? Bo wtedy Japończycy przeobrażają się z “umundurowanych” posłusznych pracowników w pasjonatów swoich namiętności. I faktycznie można było to zobaczyć.
Z Kasią, Malwiną i Markiem (dalej KMM) rozstałam się na dworcu Tokio, z racji wczesnej pory udałam się na zwiedzanie okolicy dworca z nadzieją dotarcia w pobliże Pałacu Cesarskiego.
Sąsiedztwo dworca Tokio to typowa dzielnica biurowców i drogich butików. W niedzielny poranek to chyba najcichsza cześć miasta. Jednak po przekroczeniu dwupasmówki w pobliżu Pałacu Cesarskiego rzeczywistość się nieco zmienia. Przestało być cicho a w zamian otrzymałam od razu dawkę Japońskiej turystyki zorganizowanej wymieszanej z niedzielnymi sportowcami.
Z racji mojego wyuczonego zawodu bardziej zainteresowała mnie turystyka masowa. Jak to w Japonii wszystko jest perfekcyjnie zorganizowane: żółte autokary podwożą turystów na parking w pobliże Pałacu, gdzie ubrane w niezwykle eleganckie żółte uniformy panie przewodniczki z żółtą chorągiewką wiodą swoich podopiecznych w pobliże Pałacu Cesarskiego. Tu odbywa się oczywiście pogadanka, po czym pan fotograf pstryka obowiązkowe grupowe zdjęcie na tle zabytku i wycieczka zmyka do autobusu.
Pałac Cesarski można obejrzeć jedynie z zewnątrz i to tylko cześć murów obronnych, oraz zrobić sobie klasyczne zdjęcie z mostem. Park wokół to wybetonowany plac z wyspami trawników i drzew. Nie robi to zbyt dobrego wrażenia, jednak dla rolkarzy czy rowerzystów to niesamowita przestrzeń do zagospodarowania. Faktycznie przy pałacu spotkałam najwięcej ludzi uprawiających sporty. Sporo było biegaczy i rowerzystów. Przez pewien czas siedziałam na murku i przyglądałam się rewii mody sportowej.
Zmęczona słońcem i nadmiarem modowych wrażeń wróciłam do dzielnicy biurowców w poszukiwaniu porannej kawy. Co prawda nie trafiłam na otwartą kawiarnię, ale za to trafiłam na dwie kolejki. Jedna była do muzeum sztuki, gdzie aktualnie była wystawa malarstwa francuskiego, a tuż za ogrodem kolejna, tym razem do sklepu, a raczej piekarni francuskiej, gdzie sprzedawano magdalenki i rogaliki za kilkanaście euro. Jak widać Francja cieszy się niezłą estymą w Kraju Kwitnącej Wiśni. Pomiędzy muzeum a owym sklepem znajduje się przeuroczy ogród. Niewielka przestrzeń, a jak cudownie zaaranżowana. Szkoda, że w Europie nie umiemy tak dbać o te najmniejsze skrawki przestrzeni.
Ponieważ zbliżało się południe postanowiłam ruszyć do Parku Uneo. Po cichych okolicach dworca Tokio dworzec Uneo i sam park były jak ul w szczycie wiosny. Tłum wszędzie. Ten tłum będzie mi już towarzyszył aż do wieczora.
Sam dworzec Ueno jest paskudny. Park też rozczarowuje. Możliwe, że w czasie kwitnienia wiśni jest zdecydowanie piękniejszy, ponieważ główne aleje są obsadzone wiśniami. Ja już niestety widziałam tylko drzewa w pełnym garniturze liści.
W parku zobaczyłam też brzydkie oblicze Japonii, czyli zaniedbany staw, po którym pływały tandetne łodzie w kształcie łabędzi, a wokół świątyni były rozstawione budy z chyba najbardziej przepalonym tłuszczem jaki kiedykolwiek przyszło mi wąchać. Uciekłam z tej części parku tak szybko jak się dało.
W czasie tej ucieczki trafiłam na festiwal piwonii. Przełom kwietnia i maja to czas kwitnienie tych pięknych kwiatów. W parku Ueno jest specjalny ogród z chyba 100 gatunkami tych kwiatów. Wstęp był płatny (600 Y) ale po doświadczeniach z początku parku była to cudowna rekompensata estetyczno-zapachowa warta tych pieniędzy. Ciekawostka jest to, że piwonie przed nadmiernym słońcem chronione są parasolkami. Wyglądają jak kwiatowe gejsze.
W tym ogrodzie spędziłam ponad godzinę. Po wyjściu trafiłam jeszcze na koncert mnicha i plener malarski.
Do parku Ueno wybrałam się przede wszystkim aby zobaczyć muzeum narodowe. Po drodze do muzeum minęłam ogromną kolejkę do Zoo, gdzie można zobaczyć misie panda, a trochę dalej obywał się festiwal kultury pakistańskiej.
Samo muzeum znajduje się na końcu parku. Niestety trochę mnie rozczarowało, bo spodziewałam się bogatszych zbiorów, ale i tak dało mi sporo nowej wiedzy na temat malarstwa i stroju Japońskiego.
Całość pobytu w Parku Ueno zabrała mi trochę ponad 3 godziny, więc musiałam ruszać dalej, zwłaszcza że głód doskwierał, a w okolicy do każdego punktu gastronomicznego były potężne kolejki.
Szybki rzut okiem na mapę w celu ustalenia gdzie mogą być jakieś knajpki z jedzeniem i ruszyłam do dzielnicy Ginza.
Było już po 14 kiedy dotarłam na główną ulice Ginzy o tej samej nazwie. I ku mojemu zaskoczeniu cała wielka ulica była zamknięta dla samochodów a piesi delektowali się tym, że mogą posiedzieć na środku skrzyżowania. Akcja ta ma nawet swoja nazwę – raj dla pieszych. Skoro raj, to ruszyłam w górę ulicy samym jej środkiem, a dookoła mnie butiki najdroższych marek, restauracje i bary gdzie ceny za starter zaczynają się od 1000 yenow. Ale jakoś zapomniałam o głodzie obserwując Japończyków.
Gdzieś w połowie ulicy zobaczyłam wielopiętrowy budynek Yamahy – tej muzycznej Yamahy. Akurat miał być koncert fletowy jakiegoś japońskiego muzyka. Skoro miła sprzedawczyni mnie zapraszała to weszłam. Ale i bez tego bym weszła. Parter budynku zajmował dział pianin i ludzie słuchający koncertu. Ja udałam się na wyższe pietra by zobaczyć prawdziwe instrumentalne cuda oraz półki pełne muzyki klasycznej i instrumentalnej. Przeglądanie płyt wciągnęło mnie na dobre półgodziny. Gdy dotarłam do Chopina to oniemiałam. Cały regał zajmowały wyłącznie płyty z muzyką naszego rodaka w najróżniejszych wykonaniach. Trafiam też na japońską wersje naszego polskiego filmu o Chopinie.
Pobyt w sklepie Yamahy zakończyłam oczywiście zakupami. Bogatsza o nowe płyty opuściłam Ginze.
Z Ginzy udałam się do dzielnicy Shibuya. Z okien dworca Shibuya mogłam zobaczyć największe skrzyżowanie w Tokio. Trochę mnie rozczarowało, bo na filmach to miejsce robi wrażenie dużo większego i bardziej tłumnego. Jednak dość szybko zrozumiałam, że nie mam racji. Pochłonął mnie tłum i przez nieuwagę weszłam nie w ten korytarz co powinnam a potem to już przez półgodziny krążyłam by wreszcie dotrzeć do upragnionego, właściwego wyjścia.
Tym samym spełniłam swoje marzenie by zgubić się w tłumie w Tokio.
Będąc wreszcie na upragnionym skrzyżowaniu zrobiłam rundę przez światła, po czym udałam się razem z kolorowym tłumem na podbój sklepów z gadżetami. Mój podbój zakończył się dość szybko bo zorientowałam się, że mam niecałe półgodziny do umówionego spotkania z KMM w parku Yoyogi. Porzuciłam wiec chęć oglądania odjechanych ciuchów i ruszyłam w górę ulicy do parku. 200 metrów odległości do parku pokonałam w 20 minut, tak gesty był tłum.
Pustawy park wokół świątyni okazał się balsamem dla duszy. Cisza i spokój, ale moich towarzyszy nie było. Posiedziałam przy świątyni, zobaczyłam weselny korowód i matkę z noworodkiem prosząca o błogosławieństwo mnicha oraz sporo osób w tradycyjnych kimonach. Kiszki mi zaczęły grac marsza, wiec po dłuższej chwili oczekiwania stwierdziłam, że moja ekipa chyba już tu nie dotrze i udałam się na poszukiwanie czegoś do jedzenia. Na szczęście długo szukać nie musiałam. Za słyną ścianą z beczek na sake znajduje się restauracja i bar. W restauracji organizują wesela, a w barze karmią wygłodniałych pielgrzymów japońskim fast foodem czyli zupą ramen i najohydniejszą kawą z lodem jaką kiedykolwiek piłam.
Po zaspokojeniu głodu ruszyłam do drugiej części parku, gdzie jak to mówi Kasia, można zobaczyć ”Elvisów” i wystrojone panienki. Niestety się spóźniłam, bo było po 17 i wszyscy tłumnie ruszyli z parku do miasta. Nie miałam wyboru, też ruszyłam na podbój wieczorno – nocnego Tokio, a raczej dzielnic Hiryaku i Shibuya.
Tak jak czytałam w książkach Murakamiego i widziałam w reportażach, jest to dzielnica zabawy i młodych, którzy to opanowali chodniki, boczne ulice i podziemia. Natomiast główne arterie obrały sobie za siedziby największe luksusowe marki świata. Pierwszy raz w życiu widziałam kilkupiętrowy sklep Diora czy Chanel. Paryskie butki przy tych wyglądają jak ubodzy dalecy krewni. Choć Kasia z Markiem mnie zapewniali, że to jeszcze nic w porównaniu z tym co można zobaczyć w Chinach. Ale ja raczej nie jestem zainteresowana tego typu miejscami.
Jednak będąc w Tokio, a zwłaszcza wieczorem na Shibuya, trudno nie otrzeć się o wielki luksus i nie dla tego, że są tam owe sklepy, ale dlatego iż ludzie faktycznie używają markowych rzeczy. Jeżeli coś jest modne, w Japonii wszyscy to maja. Jeżeli jakiś lokal jest modny na pewno go nie przegapisz, bo będzie tam stać długa kolejka. Do jednej kawiarni o nazwie “Sweet eggs” stała 200 metrowa kolejka. Zobaczyłam jej koniec i idąc zastanawiam się, do którego sklepu. Jednak idąc dalej zauważyłam, że wszystkie te młode wystrojone panienki stoją grzecznie już chyba od dłuższego czasu. Wiec ciekawość mnie powiodła dalej i dalej w pewnym momencie kolejka skręciła w boczna ulice i jakieś 50 metrów dalej dotarłam do jej końca. A na końcu był niewielki lokal że słodkościami. Czy chciałoby mi się stać tak długo aby zjeść jakiegoś słodkiego omleta? Nie, ale w Japonii to styl życia i sport narodowy – stanie w kolejkach.
Po tak wyczerpującym dniu postanowiłam wrócić do hostelu i zjeść po prostu bento w zamian za stanie w kolejkach do modnej knajpy. Ale nie byłabym sobą, gdybym nawet w czasie prostej drogi do hostelu nie zahaczyła o coś. To coś tym razem to był punkt widokowy nad rzeką, z którego rozpościerała się panorama na tokijską Skytree.
1 komentarz
Ja park Ueno odebrałem całkowicie inaczej. Tylko tak jak jest wspomniane w tekście, byłem podczas kwitnienia wiśni i park wtedy prezentuje się naprawdę okazale. Zwłaszcza wieczorem jest cudnie, gdy jest mniej ludzi i lampiony są głównym źródłem światła. (Kilka pięknych zdjęć można znaleźć na moim blogu). Właśnie to jest genialne, że to samo miejsce różni ludzie odbiorą w specyficzny dla nich sposób. Pozdrawiam.