Plan był prosty: w ciągu jednego dnia dostać się z Achalciche jak najbliżej Mestii, zwiedzając po drodze jak najwięcej ciekawych miejsc. Był klasztor Sapara, była twierdza Rabati w Achalciche, a na koniec krótki odpoczynek w uzdrowiskowym Bordżomi.
Bordżomi to miasto-uzdrowisko, którego chlorkowo-wodorowo-węglanowo-sodowo-wapniowe wody mineralne słyną z leczniczego wpływu na drogi żółciowe i choroby przewodu pokarmowego.
Pierwsze wrażenie było takie sobie – spodziewaliśmy się miasteczka uzdrowiskowego w stylu naszej Krynicy, a było jak za Gierka. Pokręciliśmy się w okolicach dawnego dworca i mostu. Nasz przewodnik polecał restaurację Cafe Turisto. Miło, dobre jedzenie ale gdyby była okazja jeszcze się tu pojawić, to poszukamy czegoś innego.
Niestety nie mamy zbyt wiele czasu, żeby zobaczyć park zdrojowy. Jest w nim źródło wody pod ażurową kopułą, kolejka na wzgórze (czynna w sezonie) i baseny kąpielowe z ciepłą wodą mineralną.
Dobrze jednak, że postanowiliśmy znaleźć źródło z miejscową wodą mineralną – dzięki temu trafiliśmy na bardziej cukierkową uliczkę prowadzącą właśnie do parku zdrojowego. Część uroczych domków była tyle co odnowiona, inne były budowane. Oczywiście, jak w całej Gruzji, dominowała śmiała i nowoczesna architektura. Woda którą nabieramy do butelki ma specyficzny smak. Jak to w uzdrowiskach…
Malwinka też piła wodę, ale jak widać sympatią do niej nie zapałała…
Przed nami jeszcze ok 150km z Bordżomi do zaplanowanego noclegu w Zugdidi.
Jadąc z Bordżomi cały czas mamy zachwycające widoki, skałki i zielone doliny. Wjeżdżamy na gruzińską autostradę w kierunku Kutaisi i za oknem krajobraz zaczyna się zmieniać. Jest już mniej sielankowo. Ale cały czas po lewej stronie widać ośnieżone góry. Gdy zbliżamy się do naszego celu mamy znowu góry przed sobą – ale tym razem to już imponujące czterotysięczniki, nasz cel na jutro!
Mijamy prawie w każdej miejscowości charakterystyczne domy z altankami i palmami w ogródkach. Raz za razem do samochodu przenika piękny, kwiatowy zapach – nie jesteśmy pewni czy to jaśmin, akacja czy kwiaty pomarańczy. Po drodze kupujemy pierwsze w tym roku czereśnie… niesamowity kontrast ze śniegiem, w którym wylądujemy następnego dnia. ;)
Jedyny minus podróży tego dnia, to doświadczanie szaleństwa gruzińskich dróg – wyprzedzanie na trzeciego i do tego spacerujące ze stoickim spokojem krowy…
Nocleg znajdujemy w Zugdidi w hotelu Samegrelo przy ulicy Kostava 54. Wyboru zbyt wielkiego nie mamy – po drugiej stronie jest Hotel Zugdidi. Ceny takie same, standard zbliżony, nasz wygrywa bezprzewodową siecią.
Niestety nie udało się nam znaleźć żadnego Guesthausu – szkoda, bo bardziej nam to odpowiada niż hotele. Przewodniki rozpisywały się też o hostelu prowadzonym przez Litwinkę… tego też nie udało nam się zlokalizować.
Z ciekawostek – Zugdidi zostało zajęte przez wojska rosyjskie w ramach inwazji na Gruzję podczas wojny w Osetii Południowej w 2008 roku.
Wydatki:
– restauracja 28 lari – chaczapuri, szaszłyk, kebab, lobio, kawa, herbata, bakłażany
– tankowanie 58 lari
– hotel Zugdidi – 50 lari za pokój 2 osobowy, ręczniki, tv, internet. Czysto ale bez zachwytów.
2 komentarze
A czy to prawda, że woda ze źródła jest bardziej intensywnie słona niż ta w butelcd?
Ta w butelkach faktycznie inaczej smakuje, ale chyba nie chodzi tu tylko o mocniejszy smak soli. Jak dla mnie, ta z „kranu” smakowała tak jakoś chemicznie – zupełnie nie zachwycił mnie ten smak ;)