Po urokach Armenii znowu jesteśmy w Gruzji. To niestety oznacza powrót. Jak wykorzystać kilka godzin przed wylotem? Samolot mamy ok 4 nad ranem. Trzeba się oczywiście też trochę przespać, ale wcześniej zakupy i oczywiście wycieczka!
Nie byłam pewna, że uda się nam jeszcze coś zobaczyć. Z Erewania do Tbilisi przyjechaliśmy ok. 17. Na szczęście dzielni podróżnicy, a głównie kierowca, mieli siły żeby pojechać jeszcze kilka kilometrów za miasto.
Pojechaliśmy do Mtskhety (Mccheta) – dawnej stolicy Gruzji. To miasto jest tym dla Gruzinów, czym dla nas Gniezno.
Najważniejsze, że tuż przed zamknięciem udało się nam wejść do przepięknej katedry Sweti Cchoweli (XI w.). Tutaj bezwzględnie jest przestrzegane, aby kobiety miały zakrytą głowę, a jeśli mają spodnie muszą też założyć spódnice. Na szczęście potrzebne rzeczy do zamaskowanie niewiast znajdziemy bezpłatnie przy wejściu.
Na terenie przed katedrą jest mini zoo dla dzieci.
Niestety brakło nam już czasu aby zobaczyć Monastyr Dżwari (VI w.) górujący nad Mtskhetą.
W Tbilisi jeszcze chwilka wytchnienia u Asi z Wędrowni Ufale, pożegnanie z Pauliną i Michałem z Addicted2travel i czas na lotnisko.
W nocy, po drodze na lotnisko widzimy w końcu pięknie oświetlone miasto. O urokach Tbilisi nocą słyszeliśmy wiele, niestety nie chcieliśmy włóczyć się nocą z zaspaną Malwinką… Fantastycznie wygląda katedra na wzgórzu. W mieście chyba wszystko, co jest tego warte, jest podświetlone. Malwinka spala całą drogę na lotnisko.
Na parkingu przed lotniskiem zostawiamy samochód. Odbiera go sam właściciel firmy Carrent.ge – jest bardzo sympatyczny, z czystym sumieniem polecamy!
Na lotnisku kolejna ciekawostka – skanowanie bagażu jest tuż przy bramce. Czyli teoretycznie nie można mieć wody kupionej w strefie. Jednak gdy strażnik widzi, że jesteśmy z dzieckiem, pozwala mieć wodę dla Malwy.
Kończymy naszą przygodę w Gruzji. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się nam tutaj wrócić – głównie po to, żeby zobaczyć szczyty gór… Kusi też Iran…