W Muskacie wylądowaliśmy ok. 5 rano. Gdy tylko wyszliśmy z hali lotniska uderzyło nas przyjemne, ciepłe powietrze i niesamowity zapach… tak, Oman pięknie pachnie! Z pobliskiego meczetu dobiegł głos muezzina wyśpiewującego adhan – tak rozpoczęła się nasza orientalna przygoda w egzotycznym Omanie, a zarazem pierwsza poważna podróż Malwiny!
Komfortowe domki na skraju roztoczańskiego lasu, w cichej i spokojnej okolicy pośrodku Roztocza. Idealne do aktywnego wypoczynku lub błogiego lenistwa... :)
Zobacz, zachwyć się, zarezerwuj!
Wszystko zaczęło się jeszcze w styczniu – wtedy kupiliśmy bilety w promocji Qatar Airwais. Kolejne tygodnie to przygotowania – wertowanie relacji innych na sieci, wyszukiwanie ciekawostek i ustalanie planu wyjazdu. Już na początku zrezygnowaliśmy z zobaczenia południa Omanu – okolic Sallalachu – tak poradziła nam Ada. Teraz po powrocie wiemy, że była to dobra decyzja. Na północy było naprawdę dużo do zobaczenia. W Omanie spędziliśmy dwa tygodnie, od 7 do 20 marca, i szczerze mówiąc ledwo starczyło czasu na zobaczenie wszystkiego, co chcieliśmy.
Do Omanu lecieliśmy z Warszawy z przesiadką w Doha. Na początku rozważaliśmy dojazd do stolicy z Krakowa pociągiem, jednak ostatecznie zdecydowaliśmy się jechać samochodem – 55kg bagażu nie ogarnęlibyśmy w pociągu, a za parking na 2 tygodnie zapłaciliśmy jedyne 120zł. Przy okazji polecamy Car Tom Parking (korzystaliśmy już 2 razy). :)
Już pierwszy kontakt z liniami Qatar Airwais przy odprawie bagażu był bardzo pozytywny – zapakowali nawet w dodatkową folię wózek Malwinki. W samolocie mieliśmy zarezerwowane miejsca przystosowane do montażu kołyski, zaraz po starcie obsługa nam ją zainstalowała. Linie Qatar Airwais są bardzo wysoko oceniane za poziom obsługi i faktycznie da się to odczuć na każdym kroku. Bardzo miła obsługa i dobre jedzenie (ale nam jedzenie w samolocie zawsze smakuje ;), a Malwinka zebrała stertę zabawek.
Przesiadka w Doha to naprawdę ciekawe doświadczenie. Lotnisko jest duże i wygodne… trochę brakuje rękawów, a autobus rozwozi pasażerów po aż 3ch różnych terminalach (osobno przyloty, transfery i pierwsza klasa). Na początku wydaje się to skomplikowane, ale da się ogarnąć. Na lotnisku do dyspozycji najmłodszych pasażerów są nawet wózki spacerowe – niestety czasem trzeba je wyszukać samemu, najlepiej przy bramkach. Z tego wszystkiego jednak najbardziej uderzyła nas totalna egzotyka tego lotniska – tego nie zobaczycie w żadnym Frankfurcie czy innej Moskwie (tam przesiadaliśmy się do tej pory lecąc na nasze dalekie wyjazdy). Mieliśmy wrażenie, ze spotyka tam się cala Azja i Bliski Wschód – tłumy Japończyków, Hindusi, Afgańczycy i Pakistańczycy w charakterystycznych czapkach. Było też słychać polską mowę – nasi rodacy czekali głównie na przesiadki do Tajlandii i na Sri Lankę.
Nasza Malwinka w czasie lotu i czekania na przesiadkę czuła się doskonale – wszędzie było tylu ciekawych ludzi do oglądania. ;)
Na lotnisku w Muskacie, pomimo wczesnej pory, nasza wypożyczalnia samochodów (Arabia Cars) była czynna (podobnie jak wszystkie pozostałe). Szybko załatwiliśmy formalności i dopchaliśmy wózki z bagażami do naszego samochodu. Ale samochód to za mało powiedziane… „Pradziucha” była gigantyczna – jak mała ciężarówka. ;)
Dzień 1 (07.03) – Muscat i przejazd do Nizwy
Główne zadanie na pierwszy dzień to… zakupy! Jednak do 10, kiedy otwierają Carrefoura, było jeszcze sporo czasu. Ruszyliśmy więc do centrum. Już po drodze uderza niesamowita czystość, wypielęgnowane trawniki i kwiaty przy drodze. Zatrzymaliśmy się niedaleko portu, nad zatoką. W pierwszych promieniach słońca przepakowaliśmy bagaże, Malwinka zjadła butelkę i mogliśmy ruszać na mały spacerek w poszukiwaniu bankomatu.
Miasto i niedaleki souq dopiero budziło się do życia. Sprzedawcy byli zdziwieni, że jacyś turyści się już pojawili. Znaleźliśmy wreszcie bankomat który chciał wypłacić – Bank of Muscat (dopiero 4ty, czy 5ty z kolei… MasterCard poza Europą niestety nie na wiele się przydaje, a wręcz bywa źródłem dodatkowych kłopotów, jak choćby nagła blokada karty „ze względów bezpieczeństwa”). W międzyczasie małe Coffe Shopy przy wejściu na souq zdążyły się otworzyć, a w nich to co lubimy najbardziej – świeże soki!
Z nowymi siłami ruszyliśmy do samochodu. Niestety nie na wiele się to zdało, bo tradycyjnie nasz pierwszy dzień w nowym miejscu przypomina błąkanie się niczym pijane króliki. Wprawdzie w końcu Carrefoura znaleźliśmy, ale nie kupiliśmy tam wszystkiego, tak więc potem było jeszcze Sultan Center i tak upłynął nam prawie cały dzień. O zwiedzaniu mogliśmy zapomnieć. W końcu ruszyliśmy do Nizwy.
Pierwszą noc w Omanie zdecydowanie chcieliśmy przespać w hotelu. Słyszeliśmy, że baza hotelowa nie jest zbyt rozbudowana, co skutkuje stosunkowo wysokimi cenammi. W Nizwie jest całkiem źle – od hotelu, gdzie zamiast prysznica ze ściany sterczy rurka (210zł za dwójkę), po hotele za 400-500zł (za dwójkę). Wygrał ostatecznie Majan Guest House. Całkiem ładne pokoje, czysto i śniadanie w cenie.
Spać poszliśmy wyjątkowo wcześnie – rano czeka na nas targ kóz w Nizwie!
Wydatki:
– hotel – 32R (utargowane z 35R) za pokój 2 osobowy ze śniadaniem
– paliwo do pełna – 5R
Dzień 2 (08.03) – Nizwa souq, opuszczona wioska Tanuf i przejazd do końca Wadi Tanuf. Nocleg w namiocie w okolicy.
Pobudka rano byłaby trudna gdyby nie Malwinka. Nasz szkrab budzi się ok. 5 rano. Dzięki temu całkiem zgrabnie zebraliśmy nasze tobołki do samochodu i poszliśmy na śniadanie. Po śniadaniu ruszyliśmy na targ.
Niestety okazało się, że przyjechaliśmy trochę za późno (pewnie przez to, że śniadanie było takie dobre) – miejsc parkingowych w wyschniętym korycie rzeki już praktycznie nie było. Zaparkowaliśmy daleko, bo aż za meczetem w bocznej uliczce… i to tylko dzięki temu, że Pradziucha wjeżdża na każdy krawężnik. ;)
Malwinka w wózku, a my uzbrojeni w trzy aparaty (sic!) ruszamy ku kozom. Nie było to jednak łatwe – po drodze kusiły souq’i ułożone tematycznie – warzywa, ceramika i broń. Najbardziej podobało się nam stanowisko pod drzewkiem gdzie jedni sprzedawali, drudzy oglądali tradycyjne sztylety omańskie, pistolety i strzelby.
Gdy w końcu dotarliśmy na targ kóz impreza była w pełnym rozkwicie. Kozy, krowy, byczki i owieczki – jedne stały w oczekiwaniu na prezentacje, inne były zabierane przez nowych właścicieli i pakowane do samochodów. Niesamowite wrażenie robiło to że WSZYSCY ludzie byli ubrani w tradycyjne stroje. Wyróżniali się tylko turyści – ale nie było ich zbyt wielu. Niesamowicie wyglądały kobiety, beduinki w tradycyjnych, ostro zakończonych maskach na twarzy.
Ja z Malwinką zajęłam strategiczne miejsce – daleko od tłumu, rogów i kopytek ale z dobrym widokiem – na schodku. Obok mnie zatrzymywali się też często miejscowi żeby popatrzeć na wesołe towarzystwo zgromadzone poniżej. Marek za to szalał z aparatem wśród wesołych kopytek i powiewających uszu kóz.
Na targu spędziliśmy masę czasu – odebraliśmy ostatnią defiladę zakupionych zwierzaków i pomaszerowaliśmy do fortu zatrzymując się po drodze na zdjęcia.
Fort w Nizwie jest dość przyjazny dla wózków – można wjechać do części pomieszczeń na dole. Na wyższe pietra wspinaliśmy się z Malwinką w nosidełku. Było warto bo sale są ciekawie urządzone i podświetlone. Z najwyższych pieter jest klasyczny widok na pobliski meczet i góry.
Po tak długim i emocjonującym poranku należał się nam piknik. Mata piknikowa i zestaw do niej to nieodłączne akcesoria w Omanie. A jak piknik to koniecznie w ładnym miejscu. Akurat przejeżdżaliśmy obok ruinek opuszczonej wioski Tanuf. Było południe – za gorąco żeby zwiedzać, ale to doskonała pora żeby rozbić bazę pod drzewkiem. Niedaleko nas piknikowały inne rodziny – zostaliśmy nawet zaproszeni przez miłego pana na sąsiednią matę, by poznać jego 4 żony z dziećmi. :))
Po pikniku postanowiliśmy sprawdzić co jest na końcu drogi przy której siedzieliśmy. I tak znaleźliśmy się pierwszy raz w Wadi. To było jeno z mniejszych, ale na początek był to wystarczający przedsmak cudów, jakie czekają nas w omańskich wyschniętych korytach rzek.
Wracając z wadi zatrzymaliśmy się jeszcze przy ruinach wioski Tanuf. W ciepłych promieniach zachodzącego słońca gliniane mury wyglądały fantastycznie na tle gór.
Zbliżała się już 17 – czas szukać miejsca na nocleg. Właściwie to już zawsze jadąc gdzieś po południu wypatrywaliśmy fajnego miejsca na rozbicie namiotu. Tak na wszelki wypadek gdyby na koniec dnia zupełnie nic ciekawego się nie trafiło. Tak było i tym razem. Ważne żeby było daleko od drogi i niezbyt blisko wioski czy miasteczka. Nasz namiot wyglądał całkiem fajnie (dziękujemy Ada za podpowiedź jaki kupić), a najważniejsze że Malwinka zasnęła bez problemów. Wieczorem jeszcze popatrzyliśmy na gwiazdy jedząc kolację: arabskie chlebki z tuńczykiem z puszki.
Wydatki:
– fort w Nizwie – 0,5R
Dzień 3 (09.03) – Forty w Bahla (nieczynny) i Jabrin. Wadi Ghul, wioska Misfat, wielki kanion Wadi Ghul. Nocleg w namiocie w górach na trasie do Wadi Damm.
No i mamy pierwszą noc w namiocie za sobą. Było całkiem nieźle. A te widoki rano: wschód słońca i góry – bezcenne. To chyba przekonamy się do nocowania pod namiotem w Omanie. Szybkie śniadanko, buteleczka dla Malwinki i ruszamy dalej.
Dziś w planach mamy forty – w Bahli fort nadal jest w remoncie. Jednak wygląda bardzo okazale i fajne zdjęcia można zrobić z parkingu. Wiele osób odwiedza też malownicze opuszczone domy u podnóża fortu. My jednak ruszamy dalej – do fortu Jabrin. Jest jeszcze w miarę wcześnie rano – ale upał już mocno dokucza. Zbyt wielu odwiedzających nie ma. Spacerujemy więc nieśpiesznie po ładnie urządzonych salach i wspinamy się nawet na dach. Jabrin, to jeden z najlepiej zachowanych i najładniejszych fortów – zdecydowanie warto!
Na obiad wróciliśmy do Bahli. Tym razem kryterium było proste: dobre jedzonko i koniecznie świeże soki. Oczywiście trafiło się u Hindusa. Mięso niestety znowu siekane razem z kośćmi – podobnie jak w Chinach. Ale soki były rewelacyjne.
W okolicach południa chcemy rozbić piknik – ale jak na złość nie ma gdzie. W końcu zjeżdżamy z głównej drogi za strzałką do Wadi Ghul (pierwszy raz szutrowa droga!). Nie chcemy jechać zbyt daleko – rozstawiamy nasza matę w cieniu przy skałach. Mamy owoce, słoiczek dla Malwinki. Niestety zbyt długo nie siedzimy. Szybko dowiedziały się o nas miejscowe dzieciaki i dopadła nas wełniana mafia oferująca sznureczki. Nie mieliśmy niestety innego wyjścia jak uciekać.
W tym dniu zdecydowanie nie mieliśmy już szczęścia do zwiedzania. Na wioskę Misfat tylko rzucamy okiem i aparatem, po czym wyruszamy w końcu popatrzeć na wielki kanion Wadi Ghul (funkcjonujący również pod nazwą Wadi Nakhr), rozciągający się pod szczytem Jabal Shams.
Widoki po drodze fantastyczne. Tutaj temperatura jest znacznie niższa niż na dole – ok. 20 stopni. Wieczorem spada jeszcze bardziej. Zaglądamy na cennik mijanego kempingu… ceny kosmiczne – za namiot 50R, a 70R i więcej za dwuosobowy domek. Za kempingiem fajne miejsce widokowe – robimy zdjęcie z kozą i zjeżdżamy na dół. Nie chcieliśmy zostawać na noc zbyt wysoko i przy okazji testować namiotu w temperaturze poniżej 10 stopni. ;) Zjazd z góry serpentynami zajmuje nam 15 minut.
Nocleg znajdujemy przy bocznej, szutrowej drodze wśród gór – pierwsza droga w prawo jak się skończą serpentyny z Jabal Shams. Wieczorem gapimy się w niebo jak urzeczeni – tyle gwiazd!!!
Wydatki:
– jedzenie u hindusa dla dwóch osób + soki – 3,4R
– fort Jabrin – 0,5R
Dzień 4 (10.03) – Grobowce Al Ayn, Wadi Damm. Nocleg w Majan GH.
I znowu niesamowita noc w namiocie za nami. Tym razem słońce powoli do nas zagląda przez góry – ale gdy już zaczyna świecić, to robi się naprawdę gorąco i pojawiają się okropne muchy. Czy się nam podoba czy nie, do 8 musimy zwijać obóz, bo potem robi się coraz mniej fajnie.
Okazało się, ze nasza boczna droga to skrót, który poprowadzi nas wprost do Wadi Damm. Wreszcie nasz samochód może pokazać co potrafi… a potrafi sporo.
Pierwszy cel to grobowce Al Ayn. Widać je już z głównej drogi – ale żeby do nich dotrzeć trzeba wjechać na dróżkę szutrową między domami. Jak zobaczycie strzałkę sprzedaż kur – to tu ;) Samochód musimy zostawić przy kurniku, obok malowniczej ruinki glinianej cysterny (?). Drogę pokażą Wam miejscowi – trzeba iść prosto , między palmami i poletkami ze zbożem, przejść przez wyschniętą rzekę i wyschniętym korytem kierować się w lewo. W końcu zobaczycie tablice i ścieżkę prowadzącą prosto do grobowców. Grobowce mają już 4 -5 tys. lat i są wpisane na listę UNESCO.
Następnie kierujemy się do Wadi Damm (za Coffee Shopem – koniec asfaltu, prosto i w lewo na szuter i kamienie). Niestety zbyt daleko nie doszliśmy – przy skale z liną do wspinania odpuściliśmy (alternatywą było przepłynięcie kilkunastu metrów). Robimy za to piknik w cieniu skały i moczymy nogi w falaju. Podobno na końcu tego Wadi jest ciekawa jaskinia z nietoperzami. Może kiedyś to sprawdzimy. ;))
Na dzisiaj planowaliśmy nocleg w hotelu. Niestety w Jabrin było jeszcze drożej niż w Nizwie – wracamy więc do sprawdzonego Majan Guest House. Po drodze pierwszy raz widzimy wielbłąda!
Po zainstalowaniu się w hotelu jest jeszcze na tyle wcześnie, że wyruszamy na miasto. Wreszcie zjemy coś w restauracji. Oczywiście niezawodne LP dobrze podpowiedziało – restauracja z widokiem na mury Nizwy, za parkingiem. Zmieniła wprawdzie nazwę na Al-Zuhil – ale jest nadal godna polecenia! Jedzenie fantastyczne, woda gratis, a do rachunku gigantyczne, słodkie daktyle i kumin.
W hotelu jeszcze kąpanie Malwinki w cudnej, różowej wanience i do spania.
Wydatki:
– hotel: 35R za pokój 2 osobowy ze śniadaniem
– soki: 0,5R
– restauracja: 3,5R za dwie osoby
Dzień 5 (11.03) – Punkt widokowy Diany w Jabal Akhdar, Wadi Bani Habib, przejazd z okolic Tanuf do Wadi Bani Auf. Nocleg w namiocie na łupkach.
Dzisiaj ambitnie postanowiliśmy wspiąć się na wysokości… i to 2 razy!
Najpierw jedziemy na Punkt Widokowy Diany – nazwa wzięła się stąd, że księżnę Dianę zabrano tam kiedyś helikopterem – widoki faktycznie miała piękne. Z Nizwy kierujemy się na Birkat Al Mouz i tam w lewo, w kierunku Jabal al Akhdar. Już przy wjeździe w góry zapowiada się, że będzie wysoko – jest punkt kontrolny i wpuszczane są tylko samochody z napędem 4×4. Droga jest dosyć stroma, szczególnie przy zjeździe trzeba uważać by nie zapiec hamulców (zjeżdżamy na niskim biegu, a z hamulca korzystamy jak najmniej).
Przejeżdżamy przez pierwszą miejscowość na płaskowyżu (Sayq) i docieramy do skalnego urwiska, z którego rozciąga się widok na góry, tarasy uprawne i wioski Al Aquar, Al Ain i Ash Shirayjah. To tutaj w 1990 przywiezioną księżnę Dianę. Stąd też można wyruszyć na kilkugodzinny treking.
Jadąc dalej całkiem przypadkiem trafiamy na opuszczona wioskę w Wadi Bani Habib (jedziemy na Al Ain, za lotniskiem wojskowym skręcamy w prawo i dalej ok. 5km). Ładny widok na dwie wioski przyklejone do skał. Zdecydowanie warto zejść na dół wadi.
Zjeżdżamy na dół i przez Nizwę docieramy w okolice wioski Tanuf.
W końcu wjeżdżamy na asfalt i docieramy do punktu widokowego na przełęczy. Ta pierwsza wspinaczka dzisiaj po drodze szutrowej bardzo się przyda jako trening przed jeszcze trudniejszymi trasami w kolejnych dniach. Wiemy już, że samochód, kierowca i pasażerki dadzą radę.
Zaraz za punktem widokowym kończy się asfalt i po drodze dosłownie przyklejonej do skały zjeżdżamy w dół, w 20 minut pokonując 1000m wysokości. Po kilku pierwszych zakrętach mijamy niesamowitą skałę z półką górująca nad przepaścią. Niestety nie mamy się gdzie zatrzymać, bo wszystkie możliwe nisze na postawienie samochodu zajmuje ekipa która właśnie tam coś nagrywa. Szkoda.
Już jest po południu kiedy mijamy wioskę Hatt i zaczynamy się rozglądać za miejscem na nocleg. Wybieramy boczną ścieżkę i wśród łupków rozstawiamy namiot. Mamy szczęście, bo przed nami już ktoś tu nocował i miejsce pod namiot jest oczyszczone z większych kamieni.
Pierwszy rzut oka pod nogi pokazuje, że nie bez powodu Oman nazywany jest rajem dla geologów – znajdujemy ciekawe kamienie i niewielki kryształ górski.
Jesteśmy w górach więc wieczór jest bardziej chłodny niż wcześniejsze, ale za to tutaj niebo i gwiazdy są jeszcze bardziej niesamowite.
Dzień 6 (12.03) – Bilat Sayt, Snake Canyon, fort w Rustaq. Namiot na pustkowiu.
Rano niezmiennie przywitały nas fantastyczne widoki z namiotu. Pewnie dłużej niż zwykle spędzilibyśmy przy zbieraniu obozowiska, ale przestraszył nas trochę pies. Drań wlazł na jedną z okolicznych górek i szczekał. Trwało to dobrych kilka minut, woleliśmy się zebrać i nie czekać czy postanowi do nas zbiec.
Wracamy na wczorajsza trasę żeby zobaczyć wioskę Bilad Sayt.
Wioska z góry wygląda niesamowicie malowniczo! Równe kwadraciki poletek i górująca nad domami baszta.
Jak tylko nadarzyła się okazja (a o taką w górach nie jest łatwo) na piknik w cieniu drzewka zaraz rozbiliśmy obozowisko. Za towarzystwo mieliśmy kozy, potem pojawili się wędrujący pomiędzy wioskami Pakistańczycy, aż w końcu zaczęły się pojawiać pojedyncze samochody z turystami.
Jeśli turystów przywozili kierowcy, Omańczycy – zawsze zagadywali do nas i zachwycali się Malwinką. Dopytaliśmy też co to za atrakcje mamy niedaleko naszego kocyka. Okazało się, że trafiliśmy na koniec Kanionu Węża. Oczywiście spakowaliśmy Malwinkę w nosidełko i przeszliśmy kawałek. Niestety i tym razem śliskie i strome skały nie dały nam zbyt daleko przejść.
Z gór wracamy już do cywilizacji – ale po drodze trafiliśmy na remont drogi, a właściwie powstawanie drogi w skale. Niesamowicie to wyglądało. Przejeżdżamy do końca Wadi Awf – tam m już utwardzoną drogę i jest dość szerokie, nie wygląda więc tak malowniczo jak wąwozy jakie widzieliśmy do tej pory.
W końcu docieramy do Rustaq – niestety fort jest w remoncie. Z zewnątrz wygląda całkiem okazale. Robimy rundkę dookoła i w Coffe Shop siadamy na sokach. Do jedzenia jest niewielki wybór – niestety bardziej obiadowe dania pojawiają się dopiero po południu. Jednak jest humus, shoarma i przepyszne soki (nowa kompozycja mango i awokado). To jeden z fajniejszych coffe shop jakie odwiedziliśmy – polecamy dla niego wizyte w Rustaq ;)
Dzisiaj nie mamy zbyt wielkiego wyboru jeśli chodzi o nocleg. Po prostu zjeżdżamy z drogi i nocujemy po środku niczego. W oddali widać góry – wiec poranek może być całkiem ładny.
Wydatki:
– jedzenie – 2,8R za dwie osoby
– paliwo do pełna – 5,3R
Dzień 7 (13.03) – Wadi Abyad, fort w Nakhl. Namiot na jeszcze większym pustkowiu.
Dość wcześnie rano wyruszamy w poszukiwaniu Białego Kanionu (mówił nam o nim wczoraj jeden z kierowców, Omańczyk). Nie jest trudno trafić – z drogi na Rustaq skręcamy w prawo, kierując się na wioskę Al Subakiha.
Kanion ładny, ale szeroki i słońce, chociaż jest wcześnie rano mocno dokucza. Jest też w nim dość dużo wody. W końcu rozbijamy nasz namiocik plażowy i schowane w cieniu oglądamy przechodzące stada kóz. Marek kąpie się w pobliskim oczku wodnym. Fajne takie lenistwo.
Po takim lenistwie trzeba coś zwiedzić – na trasie mamy fort w Nakhl. Niestety tutaj są same schody. Parkujemy więc wózek i Malwinkę w dużej sali z poduszkami i zwiedzamy na zmianę. Upał już jest taki, że dwa razy zastanawiam się czy chcę wychodzić na odkryty dach fortu…
Pod fortem odwiedzamy jeden z niewielu czynnych o tej porze Coffe Shopów – wybór jak zawsze w dzień niewielki, ale odkrywamy fantastyczne – oczywiście bezalkoholowe, szwajcarskie piwo mięta z cytryną. Do jedzenia dostajemy tylko bułe z wkładką – ale tak jak podają w Omanie bułki, to prawdziwa sztuka!
Przy tym upale dzisiaj już zupełnie nie mamy ochoty na zwiedzanie – turlamy się wprawdzie do Wadi Al Abyad – ale z naszym nastawieniem nie widzimy tam nic ciekawego.
Nieco większy power dostajemy gdy za oknem samochodu widzimy pierwsze wydmy i coraz liczniejsze wielbłądy. To jeszcze nie cynamonowo-pomarańczowa pustynia, ale i tak jest ciekawie.
Niestety szukanie miejsca pod namiot jest jeszcze gorsze niż wczoraj – najpierw chcieliśmy być nieco bliżej wybrzeża, ale w okolicach Baraka są same fabryki i zakłady. Wiec kicha. Kręcimy się w kółko i w końcu odbijamy z powrotem na drogę do Nakhl. Ale zawsze coś – a to droga do wioski za blisko, albo mrówki. Wreszcie się rozbijamy. To jednak nie koniec atrakcji – pod sam namiot zabłąkał się wielbłąd. Pewnie spóźnił się biedak na wieczorne pojenie i myślał że nasz biały samochód to pickup jego właściciela. W nocy gdzieś obok ryczał już tylko osiołek. Oczywiście smutno, jak to osiołki maja w zwyczaju.
Rano startujemy do Muscatu, a potem na południe – wreszcie zobaczymy morze i pustynie! Ale o tym w następnej części. A Ci co szukają informacji praktycznych też będą usatysfakcjonowani – „co, gdzie i za ile” znajdziecie tutaj – Oman praktycznie :)
8 komentarzy
Świetna relacja :)
Piękne zdjęcia i świetna relacja. Oman marzy mi się od jakiegoś czasu i siedzi w głowie, a po przeczytaniu tego tekstu chcę tak baaardzo lecieć :)
Bardzo Polecamy!!! Oman jest fantastyczny!
Super relacja, jakaś taka inna :) A w jakim miesiącu byliscie?
Dziękujemy :) Byliśmy w marcu (przy opisie każdego dnia jest data ;)) Jeśli pojedziemy jeszcze raz to będziemy starać się wyjechać jeszcze wcześniej – koniec stycznia – luty :) A toaleta i mycie pod namiotem – w ten sam sposób jak inni, śpiąc pod namiotem w górach czy nad jeziorami :) Na stoiskach kempingowych w supermarketach w Omanie można kupić np. kempingowy prysznic, a na niektórych stacjach benzynowych sprzedają drewno na ognisko. Pozdrawiam!
Jeszcze jedno pytanie.. braliście ubezpieczenie kosztów własnych przy wypożyczeniu auta?
Hej! Nie braliśmy :) Pozdrawiam!