Ostatnie dwa dni przeznaczyliśmy na atrakcje Toronto. Pomysłów mieliśmy tyle, że martwiłam się jak uda się wszystko zobaczyć w ciągu tych dwóch dni. Na „szczęście” życie, a raczej pogoda ten problem rozwiązała szybko – deszcz pokrzyżował nasze wszystkie plany!
Komfortowe domki na skraju roztoczańskiego lasu, w cichej i spokojnej okolicy pośrodku Roztocza. Idealne do aktywnego wypoczynku lub błogiego lenistwa... :)
Zobacz, zachwyć się, zarezerwuj!
Dzień 10 (4 października) – Toronto
Nasze mieszkanie to rodzaj B&B. Dostaliśmy rano jeszcze ciepły chlebek – mniam. Ruszamy na miasto – ale bez entuzjazmu – niebo jest bure… Gdzie to wczorajsze słońce??? Ale to nie koniec, jak tylko wsiadamy do samochodu – zaczyna padać… Po kilku minutach to już regularna ulewa!
Z okien samochodu zwiedzamy – przejeżdżamy przez dzielnicę portugalską, potem chińską.
Toronto znacznie różni się od miast które widzieliśmy do tej pory w Kanadzie. To znacznie
bardziej Amerykańskie miasto niż inne. Co ciekawe, w centrum większość wieżowców jest w
trakcie budowy. Potem dowiedzieliśmy się, że w Toronto teraz jest największy boom
budowlany w Ameryce Północnej. Połowa z wszystkich budowanych w USA i Kanadzie wieżowców powstaje właśnie w Toronto.
Polecano nam zwiedzać Toronto korzystając z komunikacji miejskiej. Do centrum decydujemy się jednak pojechać samochodem. Okazuje się, że można znaleźć w centrum całkiem tanie parkingi – nawet 7-8$ za cały dzień. Zostawiamy samochód pod stadionem, niedaleko CN Tower. Na szczęście deszcz przestał padać i mogliśmy choć trochę pospacerować.
Niestety pogoda nie nastraja – lądujemy w końcu w gigantycznym centrum handlowym, Toronto Eaton Centre. Jeśli chodzi o ceny to szału nie ma. Wypatrzyliśmy fajne buty dla Malwinki – Kamik – ale w TkMaxx taniej. :)
Przy okazji kolejna irytacja cenowa… cena na pudełku oczywiście bez podatków. I teraz tak: na produkty dla dzieci jest jeden podatek (krajowy), no chyba, że nie są to ubrania/buty. Wtedy dochodzi podatek prowincjalny. Dolicza się go też do ubrań jeśli cena przekracza $30. Reasumując: buciki kosztowały $39.90 + podatki. ;D Elektronika faktycznie tańsza – np. obiektyw, nad którym się zastanawiamy, był o 500zł taniej niż u nas.
Robimy naprawdę sporo kilometrów na nogach. Krótki odpoczynek w Tim Hortons i ruszamy
dalej. Pogoda nadal obrażona – to pewnie kara za to, że zaraz po przylocie uciekliśmy z Toronto. Spacerować jednak się da.
Na koniec mały zgrzyt – okazało się, że do naszego parkingu nie ma windy. Marek musi znosić
Malwine i wózek kilka pięter. Dodatkowo szukając tej nieistniejącej windy zostaliśmy wpuszczeni na widownię hali sportowej. Choć tyle na osłodę braku windy. :)
Uciekamy w końcu z miasta – jedziemy popatrzeć na klify. Już na parkingu zaskoczenie –
są tabliczki ostrzegające przed kojotami! Klify ciągną się wzdłuż brzegu przez ok 16 km. My
spacerujemy chwilkę nad jeziorem i uciekamy. Jest niestety zimno i mocno wieje.
Na wieczór mamy niespodziankę. Zostaliśmy zaproszeni przez Panią Ewe i Pana Grzegorza na przepyszną kolację. Panią Ewę poznaliśmy w samolocie do Toronto. Spędziliśmy przemiły wieczór w ich ciekawym mieszkaniu pełnym pamiątek. Zachwyciły nas też smakołyki przygotowane przez naszych miłych gospodarzy. Był nawet hummus, a Malwa zajadała się quischem pani Ewy nie chcąc nawet spojrzeć na swoją zupkę ze słoika.
Wiemy, że to przeczytają, dlatego z tego miejsca jeszcze raz serdecznie dziękujemy za miły wieczór – odwdzięczymy się jak tylko zawitacie do Krakowa. :)
Wieczorem, kiedy Malwinka już śpi, zagląda do nas właściciel domu. Nie mógł uwierzyć że w
ciągu 2 tygodni tyle zobaczyliśmy w Kanadzie. :)
Dzień 11 (5 października) – Toronto, Muzeum Bella, wylot do Polski
Pogoda niestety nadal nas nie rozpieszcza. Szaro i buro – na szczęście nie pada. Nasze dwa
żelazne punkty programu w Toronto nadal nie do zrealizowania. Po co wjeżdżać na wieżę CN Tower jeśli nic nie widać? Na wyspy z widokiem na Toronto też nie bardzo jest sens
płynąć. Szkoda, bo są tam nawet wydmy.
Plan na ostatni dzień mieliśmy raczej mało ambitny – szoping ;) Ale żeby cały dzień (samolot
mamy o 20) to już przesada. Marek zasiadł więc do naszych przewodników żeby coś znaleźć.
Pomysłów na ładną pogodę mieliśmy aż nadto jak na jeden dzień. Co zrobić jeśli jednak jest szaro-buro i deszcz wisi nad głową? Zaznaczam, że ani do oceanarium ani do muzeów w Toronto nie chcieliśmy.
Marek myślał i wymyślił! Muzeum Bella w Brantford, niedaleko Hamilton! Tam trzeba było kawałek przejechać, ok. godziny jazdy z Toronto. Dobiło więc na koniec nieco km do naszej zgadywanki :)
A samo muzeum Bell Homestead fajne bardzo! Tak się nam spodobało, że popełnimy o nim osobny wpis. :)
Koniec dnia to zapowiadane zakupy. Niestety wyszło z tego wielkie nic. Byliśmy w największym centrum outletowym pod Toronto. Napatrzyliśmy się na tłumy na parkingu i kolejki (sic!) do wejścia do sklepów. Niestety ceny nas nie porwały – pewnie dlatego że mamy Tkmaxx w Krakowie. Zresztą wiemy już na pewno, że Kanada jest droższa niż USA – sami Kanadyjczycy na to narzekają… zresztą nawet w Anglii udawało się nam kupić coś taniej. Tak więc na wielkie zakupy za oceanem poczekamy aż zniosą wizy do USA. ;)
Z centrum handlowego ruszyliśmy na lotnisko. Tam najpierw zdaliśmy samochód a potem
już machina lotniskowa nas wciągnęła. I dobra rada dla oszczędnych: warto poszukać bezpłatnego wózka na bagaże tam, gdzie odbiera się samochody (jakieś 100m od miejsca zwrotu pojazdów). Sami przecież tak porzuciliśmy wózek odbierając samochód. :)
Lot do Warszawy upłynął nam szybko – lecieliśmy też krócej – tylko 7h. Trafiliśmy na znacznie
milszą obsługę niż poprzednio – kołyskę dla Malwinki dostaliśmy bez pytania i co najfajniejsze przespała w niej niemal cały lot. Dostaliśmy też słoiczki z jedzeniem – tym razem w wersji Kanadyjskiej. Dodatkowy bonus od LOT to śliniaczek, kokorowanka i kredki. Dzieciaczek obok nie dostał nic. Dziwne jest to traktowanie pasażerów zależne od humorów załogi… tak jakby nie istniały żadne procedury i standardy.
Przesiadka w Warszawie i lot do Krakowa były błyskawiczne! A tam czekał na nas już nasz
ulubiony Tomek żeby odstawić nas do domu. No trochę się stęskniliśmy. Malwina całe pół
godziny bawiła się zachwycona zabawkami które na nią czekały w domku. :)